Kiedy zegar wydzwonił kwadrans przed ósmą, Alex wstał od maszyny i zaczął się przebierać do kolacji. Był bardzo zadowolony. W ciągu dwóch godzin książka zarysowała się z grubsza. Wszystkie wątki widział już przed sobą. Jeszcze tylko kilka uzupełnień planu i będzie mógł rozpocząć pisanie. Zawiązując krawat przed lustrem, roześmiał się do siebie i zrobił chłopięcą, błazeńską minę. To bardzo zabawne, że zamieni tę grupkę ludzi w grono podejrzanych, spośród których wyłoniony zostanie morderca i zamordowany. To nawet dobrze, że Parker zadzwonił do niego I że ujawnił mu delikatną atmosferę niebezpieczeństwa wiszącego nad Sunshine Manor. To wspomagało wyobraźni. Mogło zresztą stanowić uboczny wątek, oczywiście w zmienionych sytuacjach. Umył ręce i pogwizdując cichuteńko zszedł do salonu, gdzie zastał tylko jedną osobę.
Filip Davis uniósł się na jego widok z fotela, w którym przeglądał jakąś nie znaną Alexowi gazetę. Przed nim na stoliku, stała szachownica, a na niej figury porozstawiane, jak gdyby partner opuścił go przed chwilą pośrodku gry.
— Czy pracował pan trochę? — zapytał Filip. W ciemnym ubraniu i białej koszuli wydawał się jeszcze przystojniejszy niż po południu.
— Tak — powiedział Alex i wyciągnąwszy pudełko chciał go poczęstować papierosem.
— O nie, nie przed kolacją! — Miody człowiek zrobił lekki ruch ręką, jakby chciał odgrodzić się od wyraźnej pokusy. — To podobno fatalnie wpływa na apetyt. Oczywiście... — pospieszył z wyjaśnieniem — nie mówię tego, żeby psuć panu przyjemność z wypalenia go w tej chwili. Każdy człowiek dorosły ma swój pogląd na to, co nazywa małymi przyjemnościami.
— Na pewno! — Alex zapalił i wsunął pudełko do kieszeni. — Widzę, że pan ma dosyć oryginalne drobne radości. Czy gra pan sam z sobą?
— Nie! Skądże! Z sobą nie mógłbym przecież wygrać, tylko remisowałbym nieustannie. To nie jest próba gry, ale problem szachowy. To znaczy, układam ten problem i daję go innym do rozwiązywania. To jest właśnie nasze pismo klubowe — wskazał gazetę. — Tu drukuje się najciekawsze zadania i sposoby ich rozwiązań. Jestem jednym z członków zarządu klubu.
— To musi być bardzo pasjonujące... — powiedział Alex bez większego przekonania i udał, że wpatruje się w rozstawione na szachownicy figury. — Ale chyba przeciętnie uzdolniony szachista zawsze w końcu znajduje właściwe ruchy?
— Nie — Davis zaprzeczył ruchem głowy. — To jest mniej więcej tak jak z pana powieściami, jeżeli wolno użyć tego porównania. Zakłada pan przecież tak samo, że poda pan wszystkie dane o zabójcy i zabójstwie, ale w ten sposób, żeby utrudnić ich odnalezienie, nie uniemożliwiając go. Mimo to czasami bardzo wnikliwy i inteligentny czytelnik zobaczy jakiś fakt z „niewłaściwej strony”, jeżeli można tak powiedzieć, i wtedy wyciągnie fałszywy wniosek. A jeden fałszywy wniosek pociąga za sobą drugi i w rezultacie prowadzi do fałszywego ostatecznego rozwiązania. Tu są te same zasadzki i te same przeszkody. Przyznam się panu, że jestem wielkim zwolennikiem pana książek. Szczególnie „Tajemnica zielonej taksówki” bardzo mi przypadła do gustu...
Alex jęknął w duchu. Na szczęście w tej samej chwili drzwi prowadzące z sieni uchyliły się i wszedł nimi profesor Robert Hastings.
— Dobry wieczór! — powiedział. — Widzę, że każdą wolną chwilę spędza pan przy najważniejszej z prac! — roześmiał się i wskazał palcem na szachownicę. — To naprawdę świetny gracz. — powiedział do Alexa. — Przedwczoraj rozegraliśmy pięć kolejnych partii i nie mogłem ani na chwilę nawet przejąć inicjatywy. Figury tego młodego człowieka zachowują się jak żywi wrogowie w przeważającej liczbie. Ciągle wydawało mi się, że ma ich dwa razy więcej niż ja.
— Och, to tylko wprawa, panie profesorze — Davis zarumienił się z zadowolenia. Najprawdopodobniej takie słowa uczonego o światowym rozgłosie były dla niego czymś, co postara się zapamiętać do końca życia.
— Czy pan na długo przyjechał do tego uroczego domu? — zapytał profesor.
— Nie wiem jeszcze. Prawdopodobnie na dwa do trzech tygodni. Chcę tu cos napisać. Przyzna pan, że idealne miejsce do pracy.
— Nie wiem. Nie pracowałem tutaj, na szczęście. Za to obaj moi znajomi i obecny tu ich wytrwały i dzielny współpracownik pracują prawie bez przerwy. Dobrze, że Ian nie umie pracować po obiedzie, a Harold Sparrow wieczorem. Inaczej bym ich prawie wcale nie widywał poza posiłkami. Widać, że finiszują. Znam ten nastrój i bardzo go lubię wyczuwać u siebie. Wie pan, takie chwile, kiedy człowiek wie, że jeszcze dzień albo tydzień wysiłku i będzie można wyprostować ramiona i pozwolić usnąć zmęczonemu mózgowi, wyłączywszy pracę jego najważniejszych komórek i zastępując je tymi, które pomagają nam złowić rybę albo zastrzelić zająca. Umysł wyczuwa zbliżanie się takiej chwili w pewien specyficzny sposób. Przynagla nas i wywołuje gorączkowe podniecenie. Zdaje mi się, że ten nastrój obserwuję w tej chwili tutaj. Prawda, panie Filipie?