— Ajch, to nie wiesz! Thor idzie na wojnę! Znowu się będą bić o Uuk. Wyobraź sobie te zamówienia, sam kontyngent zimowy, a jeszcze skok cen…!
— Pasożyt.
— Heh. A za trzy godziny przybija „Filip Apostoł”, o świcie przyleciał ptak. Przed terminem i żadnych strat. Teraz mi mów, że nie powinniśmy inwestować we własną flotę!
— Żadnych strat, bo złapałeś na ostatni rejs tego Persahekatombę. Czytałeś wczorajszego,Jeźdźca”? Coś pożarło kliper Kompanii, razem z ich najlepszym nimrodem, i to gdzie? — na Morzu Śródziemnym! A ty mówisz o okeanosie!
— Dlatego właśnie zaraz podźwigniesz się z tego łoża i pojedziesz ze mną do portu. Trzeba złapać Ihmeta jeszcze na trapie, zanim nie podpisze kontraktu z innymi. Już ty go przekonasz, czuję, że przypadniecie sobie do gustu. W listach wyrażał się o tobie z wielką atencją — naprawdę nigdy się nie spotkaliście? W każdym razie teraz macie okazję, wymienicie te swoje krwawe opowieści, zabierzesz go do łaźni, wszystko na koszt firmy, bądź rozrzutny, niech mu zaszumi w głowie, co tylko — Nie chce mi się — mruknął Hieronim.
Kristoff trzasnął go z zamachu w plecy, aż czara z resztką qahwy wypadła panu Berbelekowi z dłoni na pościel i z niej na dywan.
— Wierzę w ciebie!
— Fanatyk.
Pan Berbelek poczłapał do sanitarium, gdzie Tereza nagotowała już wrzątku do kąpieli. Para zakropliła kolorową rozetę wychodzącą na dziedziniec budynku. Tylko o tej porze dnia światło słoneczne wypierało z dziedzińca mokry cień, za godzinę będzie tam już panować zmierzch kamienny — wtedy gazowe płomienie pyrokijne, odbijając się migotliwie od zielononiebieskiej mozaiki, nadadzą izbie łaziebnej pozór morskiego aquarium. Tu Hieronim często przysypiał w kąpieli i stąd zrodzone sny kołysały go najdelikatniej.
Pan Berbelek w ogóle za łatwo i za często przysypiał — z wyjątkiem nocy, kiedy właśnie przychodziło mu to z trudem. Od dzieciństwa, odkąd pamiętał, bo jeszcze na długo przed Kolenicą, prześladowały go czarne koszmary, których wszakże nijak nie potrafił po przebudzeniu opowiedzieć, ani nawet dobrze sobie przypomnieć; pamiętał tylko poczucie kompletnego zagubienia i dezorientacji, trwogi tak głębokiej, że w ogóle niemożliwej do wysłowienia. Natomiast dni przemijały mu w Vodenburgu w nieustannym sennym rozleniwieniu, przeważnie nawet nie podnosił się z łoża, nie ubierał się, nie było po co i dla czego. Służący kręcili głowami i zrzędzili półgłosem, ale nie zwracał uwagi. Głosy, ludzie, światło i ciemność, hałas i cisza, posiłki o smakach takich i owych, następstwo pór roku za oknami — zlewało mu się to wszystko w jedną ciepłą, kleistą breję, która zatapiała go w powolnych przypływach, zalepiała szczelnie zmysły. Trzeba było dopiero silnej ręki esthlosa Njute, ona wyciągała Hieronima na powierzchnię. Njute zawsze wiedział, po co i dla czego.
Pieniądze, pieniądze, pieniądze. Wydawało się, że od przybycia do stolicy Neurgii o niczym innym pan Berbelek nie myśli, a w każdym razie nie ma innej osi dla jego działań. Bo jeśli się z tej sieci wyrywał, to nie ku odmiennym pragnieniom, lecz w ciemny bezruch i bezwolę, w ten tartar starców i samobójców, do którego z Vodenburga otwierała się brama najszersza. Trzeba jednak przyznać, że bogactwo to przynajmniej jest jakiś cel, jakiś powód do życia, może niski, lecz prawdziwy, a z niego rodzą się kolejne, i następuje regeneracja człowieczeństwa. Na przykład dumy, godności osobistej — z estetyki ubioru i form etykiety. Biel koszuli i ciężar pierścieni na palcach wyznaczają wartość chwili. Tak oto martwe przedmioty potrafią morfować samopoczucie człowieka — czyż nie jesteśmy substancją najpodlejsza?
Kiedy więc dołączył do Kristoffa przebrany już w strój wyjściowy, z włosami natłuszczonymi olejkiem, zieloną leią zawiązaną pod brodą, w czarnym brytyjskim kaftanie ściśle zapiętym i w jugrach o wypolerowanych przez domowego niewolnika cholewach — był odrobinę innym esthlosem Berbelekiem niż ten, którego Kristoff zastał w ciepłym zaduchu sypialni; odrobinę inaczej myślącym i zupełnie inaczej się zachowującym. Do kolaski esthlosa Njute wskoczył Hieronim równie energicznie, jak sam Njute. Wiosenne słońce przyświecało mocno, rzucił na oparcie płaszcz humijowy. Kristoff natomiast pozostał w swojej obszernej szubie z bobrowym kołnierzem — i kiedy teraz Herdończyk rozpierał się w szerokim powozie, pan Berbelek u jego boku zdawał się jeszcze bardziej szczupły i niepozorny.