Na polu bitwy było mnóstwo ludzi, żywych i martwych. Martwi leżeli w stosach jak plastikowe żołnierzyki, którymi Kassad bawił się w dzieciństwie. Ranni poruszali się powoli, korzystając z pomocy przyjaciół. W pobliżu krawędzi lasu stała grupa angielskich i francuskich heroldów, pogrążonych w ożywionej dyskusji, akcentowanej energicznym wymachiwaniem rękami. Fedmahn wiedział, że ustalają nazwę dla niedawno rozegranej bitwy, aby ujednolicić zapisy w kronikach. Wiedział także, iż ostatecznie nazwy użyczy pobliski zamek Agincourt, mimo że nie odegrał żadnej roli ani w przygotowaniach do starcia, ani w jego trakcie.
W głowie kadeta zaczęło powoli kiełkować podejrzenie, że to wcale nie jest symulacja, że całe jego dotychczasowe życie w Sieci stanowiło tylko sen, i że jedyną rzeczywistością jest ten chłodny październikowy zmierzch, kiedy nagle cała scena zamarła mu przed oczami, sylwetki ludzi, koni i drzew stały się najpierw półprzeźroczyste, potem zniknęły, on zaś wyszedł z symulatora w Szkole Dowodzenia na Olympusie. Znalazł się w gromadzie roześmianych, opowiadających jeden przez drugiego o swoich przeżyciach kadetów; ani oni, ani żaden z instruktorów, którzy uczestniczyli w ćwiczeniach, nie zdawali sobie sprawy, że wrócili do świata, w którym już nic nie miało być takie jak dawniej.
Przez kilka następnych tygodni Kassad spędzał cały wolny czas na wędrówkach po rozległym terenie Szkoły, obserwując z wałów obronnych, jak cień Olympusa pochłania najpierw porośnięty lasem płaskowyż, potem gęsto zaludnioną równinę, by wreszcie połknąć horyzont i całą planetę. Bez przerwy rozmyślał o tym, co się stało, a przede wszystkim o niej.
Nikt oprócz niego nie zauważył w tej symulacji nic niezwykłego. Nikt nie opuścił pola bitwy. Jeden z instruktorów wyjaśnił mu, że w tym konkretnym przypadku symulator generował wyłącznie pole bitwy. Nikt nie zwrócił uwagi na nieobecność Kassada. Mogłoby się wydawać, że zdarzenie w lesie w ogóle nie miało miejsca.
Kassad jednak nie dał się zwieść pozorom. Uczęszczał pilnie na zajęcia z historii wojskowości i matematyki. Zostawał po wykładach na strzelnicy i w sali gimnastycznej. Sumiennie pełnił karną służbę wartowniczą, choć nie miał po temu zbyt wielu okazji. Krótko mówiąc, młody Fedmahn Kassad stawał się coraz lepszym oficerem, ale przez cały czas czekał.
Aż wreszcie zjawiła się ponownie.
Tym razem także zdarzyło się to pod koniec zajęć w symulatorze. Kassad wiedział już, że te ćwiczenia są czymś więcej niż zwykłymi symulacjami. Urządzenia generujące stanowiły część WszechJedności, funkcjonującej w czasie rzeczywistym sieci informatycznej, która kierowała polityką Hegemonii, przekazywała informacje miliardom spragnionych wiedzy obywateli i dysponowała autonomiczną świadomością. Do tego, by umożliwić funkcjonowanie symulatorowi w Szkole Dowodzenia na Olympusie, trzeba było połączonego działania ponad stu pięćdziesięciu planetarnych datasfer, koordynowanego przez sześć tysięcy Sztucznych Inteligencji klasy omega.
– Symulator niczego nie symuluje, tylko śni sny o maksymalnym stopniu historycznego prawdopodobieństwa – wyjaśnił mu kadet Radinski, najlepszy specjalista od SI, jakiego Kassadowi udało się skłonić przekupstwem do mówienia. – Końcowy rezultat przewyższa sumę poszczególnych składników, ponieważ oprócz faktów jest tam miejsce także dla przeczuć i domysłów. Śni, a my śnimy razem z nim.
Kassad nie bardzo to rozumiał, ale uwierzył bez zastrzeżeń. Wkrótce potem znowu ją spotkał.
W czasie pierwszej wojny amerykańsko-wietnamskiej kochali się podczas nocnego patrolu, w dżungli, gdzie w każdej chwili zza drzewa mógł wyłonić się skośnooki nieprzyjaciel. Kassad miał na sobie mundur w zielone i brązowe plamy oraz stalowy hełm, niewiele różniący się od tych, których używano pod Agincourt, ona zaś czarną piżamę i sandały, typowy strój wieśniaków z Azji Południowo-Wschodniej oraz żołnierzy Vietcongu. Potem oboje byli nadzy i kochali się na stojąco, ona oparta plecami o drzewo, z nogami zaplecionymi na jego biodrach, podczas gdy dżungla wokół nich oddychała zielonymi gwiazdami flar i terkotem broni maszynowej.
Przyszła do niego także drugiego dnia pod Gettysburgiem oraz pod Borodino, gdzie kłęby dymu unosiły się nad stosami trupów, jakby znaczyły drogę ulatujących w niebo dusz.
Potem kochali się w roztrzaskanej skorupie transportera opancerzonego w Niecce Helleńskiej, podczas gdy wokół przemykały plujące ogniem poduszkowce, a zbliżający się samum bombardował tytanowy kadłub milionami ziaren piasku.
– Powiedz mi, jak się nazywasz – szepnął w standardzie. Potrząsnęła głową. – Czy istniejesz naprawdę? Poza symulacją? – zapytał po japoangielsku. Skinęła głową i zamknęła mu usta pocałunkiem.
Leżeli obok siebie w kryjówce w ruinach Brasilii, obserwując przemykające nad ich głowami promienie, wystrzeliwane przez chińskie pojazdy szturmowe. Podczas jakiejś bezimiennej bitwy po zdobyciu zapomnianej twierdzy na rosyjskich stepach wciągnął ją do jednej ze splądrowanych komnat i szepnął:
– Chcę zostać z tobą!