Читаем Hyperion полностью

Co trzeci łucznik miał drewniany młot. Za pomocą tego narzędzia kolejno wbijali kije w ziemię, pochylając je wyraźnie w stronę wrogiej armii. Uporawszy się z tym zadaniem, Kassad ponownie naostrzył koniec tyki, która teraz sięgała mu niemal do piersi, po czym cofnął się na poprzednie miejsce, za wyrosłą niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, najeżoną ostrymi grotami barierę, by tam zaczekać na atak Francuzów.

Atak nie nastąpił.

Kassad czekał, nieruchomy jak posąg, w lekkim rozkroku, z łukiem w garści i czterdziestoma ośmioma strzałami rozłożonymi starannie u stóp.

Francuzi nadal nie atakowali.

Deszcz ustał, zerwał się natomiast przenikliwy wiatr. Kassad rozgrzał się trochę krótkim marszem i wbijaniem ostrych tyk, ale teraz znowu zaczął trząść się z zimna. Słychać było jedynie metaliczne pobrzękiwanie zbroi, od czasu do czasu jakąś rzuconą półgłosem uwagę albo nerwowy śmiech, a także głuchy łomot końskich kopyt dobiegający od strony przegrupowujących się oddziałów francuskiej kawalerii. Atak w dalszym ciągu nie następował.

– Pieprzę to! – mruknął siwy żołnierz stojący kilka metrów od Kassada. – Te dranie mogą tak sterczeć do wieczora. Ruszmy się wreszcie, bo jak nie, to szlag mnie trafi!

Kassad skinął głową. Nie miał pojęcia, czy słyszy i rozumie średniowieczną angielszczyznę, czy też łucznik posługuje się zwykłym standardem. Nie wiedział także, czy siwowłosy żołnierz jest kadetem, instruktorem, czy jedynie wytworem symulatora. Serce waliło mu jak młotem, a ręce pociły się bez żadnego widocznego powodu. Ukradkiem wytarł je o ubranie.

Zupełnie jakby król Henryk posłuchał rady starego wojaka, proporce powędrowały w górę, sztandary załopotały na wietrze, dowódcy wydali rozkaz, angielscy łucznicy zaś jak jeden mąż założyli strzały, napięli cięciwy i zwolnili je na komendę.

Sześć tysięcy metrowych, zakończonych ostrymi grotami strzał poszybowało w górę, na chwilę zawisło trzydzieści metrów nad ziemią, po czym spadło na Francuzów.

Najpierw rozległo się przeraźliwe rżenie koni, potem zaś odgłos, który mógłby powstać, gdyby dziesięć tysięcy niedorozwiniętych dzieci zaczęło naraz walić w blaszane garnki; to francuscy rycerze nastawili hełmy i pochylili się nieco w kulbakach, tak by strzały uderzyły w ich zbroje pod możliwie jak najmniejszym kątem i ześlizgnęły się nieszkodliwie po stalowych napierśnikach i kolczugach. Kassad zdawał sobie doskonale sprawę, iż z militarnego punktu widzenia nieprzyjaciel nie poniósł niemal żadnych strat, choć z pewnością stanowiło to niewielką pociechę dla kilku lub kilkunastu piechurów, którzy osunęli się bez życia na ziemię, przebici spadającymi niczym groźny deszcz strzałami, oraz dla paru oszalałych z bólu koni, które rżały rozpaczliwie, stając dęba i miotając się w popłochu, co skutecznie niweczyło wysiłki jeźdźców, usiłujących wyrwać długie drzewca z ich grzbietów i boków.

Francuzi nadal nie atakowali.

Znowu wydano rozkazy. Kassad podniósł łuk, założył strzałę, napiął cięciwę, zwolnił ją. I jeszcze raz. I jeszcze. Co dziesięć sekund na niebie pojawiała się najeżona ostrymi grotami chmura, aż wreszcie Kassadowi zaczął doskwierać narastający ból w ramieniu poddawanym powtarzającej się w regularnych odstępach czasu torturze. Nie czuł ani gniewu, ani uniesienia; po prostu wykonywał swoją pracę. Ramię bolało go nieznośnie. Strzały znowu poszybowały w górę. Po wystrzeleniu piętnastej usłyszał jakąś wrzawę, ale sięgnął po kolejną strzałę, naciągnął cięciwę i dopiero wtedy spojrzał przed siebie.

Francuzi ruszyli do ataku.

Kassad nigdy do tej pory nie był świadkiem ataku kawalerii i widok tysiąca dwustu opancerzonych koni pędzących prosto na niego wywołał pewne odruchowe reakcje, o jakie Fedmahn nigdy by siebie nie podejrzewał. Szarża trwała nie dłużej niż czterdzieści sekund, a mimo to przekonał się, iż w tak krótkim czasie może mu zupełnie zaschnąć w ustach, mogą pojawić się problemy z oddychaniem, jądra zaś potrafią całkowicie schować się do wnętrza ciała. Gdyby pozostała część Kassada wiedziała o jakiejś równie bezpiecznej kryjówce, z pewnością byłaby skłonna z niej skorzystać.

Nie miał jednak czasu, żeby się nad tym zastanawiać.

Łucznicy wystrzelili jeszcze pięć salw w kierunku pędzących jeźdźców, zdążyli oddać po jednym strzale każdy na własną rękę, po czym cofnęli się o pięć kroków.

Перейти на страницу:

Похожие книги