Читаем Hyperion полностью

Jednak zwyciężył. Kiedy zdjąłem sakwę, krzyżokształt odpadł z jego piersi. Po prostu odpadł. Długie, krwawe korzenie. A wtedy… wtedy ten człowiek… te zwłoki wiszące na drzewie podniosły głowę. Oczy bez powiek. Gałki upieczone. Usta bez warg. Mimo to spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Uśmiechnął się. I umarł… naprawdę umarł… w moich ramionach. Po raz stutysięczny, ale wreszcie naprawdę. Uśmiechnął się i umarł.

Hoyt umilkł, przez chwilę w milczeniu zmagał się z bólem, po czym mówił dalej, co kilka sekund rozpaczliwie zaciskając zęby:

– Bikurowie zaprowadzili mnie… z powrotem… na krawędź Rozpadliny. Następnego dnia zjawił się Orlandi. Zabrał mnie. Kiedy się dowiedział… Semfa… nie mogłem nic zrobić. Zrównał wioskę z ziemią, zabił wszystkich Bikurów, a oni tylko stali i gapili się na niego, jak głupie owce. Przestałem krzyczeć i zacząłem się śmiać… Wybacz mi, dobry Boże. Potem Orlandi zbombardował krawędź Rozpadliny ładunkami nuklearnymi, których używają do przygotowywania terenów pod nowe plantacje. – Hoyt spojrzał na konsula i wykonał niezgrabny gest prawą ręką. – Początkowo wystarczały mi zwykłe środki przeciwbólowe. Jednak z każdym rokiem… z każdym dniem… było coraz gorzej. Nawet w hibernacji… wciąż ten ból. I tak musiałbym wrócić. W jaki sposób on… Siedem lat! Och, mój Jezu…

Ojciec Hoyt wbił zakrzywione palce w gęstą trawę.

Konsul wstrzyknął mu całą ampułkę ultramorfiny, podtrzymał księdza, który natychmiast stracił przytomność, i delikatnie ułożył go na podłodze. Następnie rozerwał do końca koszulę na jego piersi. Ujrzał tam to, co spodziewał się zobaczyć. Krzyżokształt leżał na bladej skórze kapłana niczym ogromny czerwony robak. Konsul odetchnął głęboko, po czym odwrócił nieprzytomnego mężczyznę na brzuch. Drugi krzyżokształt, nieco mniejszy, znajdował się między łopatkami. Zadrżał lekko, kiedy konsul dotknął go ostrożnie czubkami palców.

Konsul działał powoli i metodycznie. Najpierw spakował niewielki dobytek księdza, potem doprowadził pomieszczenie do porządku, wreszcie ubrał wciąż nieprzytomnego Hoyta tak delikatnie i ostrożnie, jak ubiera się zwłoki kogoś bardzo bliskiego.

Nagle rozległ się sygnał komlogu.

– Musimy ruszać – powiedział pułkownik Kassad.

– Już idziemy – odparł konsul. Wezwał klony, żeby zajęły się bagażem, i podniósł z podłogi bezwładne ciało. Ojciec Hoyt ważył nie więcej niż dziecko.

Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Konsul wyszedł z głębokiego cienia, rzucanego przez gałąź, w zielonobłękitny blask planety, która przesłaniała już niemal całe niebo. Zastanawiając się, co powinien powiedzieć pozostałym, przystanął na chwilę, aby popatrzeć na twarz nieprzytomnego kapłana, po czym zerknął w górę na Hyperiona i wreszcie ruszył naprzód. Nawet gdyby ciążenie na drzewostatku dorównywało standardowemu, prawie by nie czuł, że trzyma cokolwiek w ramionach.

Ojciec dziecka, które już nie żyło, szedł w kierunku swojego statku, czując się znowu tak, jakby niósł do łóżka zmorzonego snem syna.

<p>ROZDZIAŁ 2</p>

W Keats, stolicy Hyperiona, pogoda była ciepła i deszczowa. Nawet kiedy na jakiś czas przestawało padać, to niskie, ciężkie chmury przesuwały się nad miastem, przynosząc ze sobą słony zapach odległego o dwadzieścia kilometrów na zachód oceanu. Pod wieczór, gdy szarawy dzień zaczął ustępować miejsca szarawemu zmierzchowi, miastem wstrząsnął ogłuszający huk, który po chwili wrócił echem odbitym od samotnej, zamienionej w posąg góry. Chmury rozbłysły jaskrawą bielą, wkrótce potem zaś przez ich powłokę przebił się czarny jak heban statek kosmiczny i zaczął ostrożnie opadać na kolumnie oślepiająco błękitnego ognia.

Na wysokości tysiąca metrów statek włączył światła pozycyjne, a z położonego na północ od miasta portu kosmicznego wystrzeliły trzy skupione rubinowe promienie, które zbiegły się na czarnym kadłubie. Trzysta metrów nad ziemią statek zawisł nieruchomo, po czym przesunął się łagodnie nieco w bok i miękko wylądował na przygotowanym dla niego stanowisku.

Strumienie wytryskującej pod ciśnieniem wody natychmiast spłukały ceramiczną nawierzchnię oraz dolną część statku. W zetknięciu z gorącą powierzchnią zamieniały się z sykiem w parę, która ulatywała w górę, mieszając się z gęstą mżawką. Minutę później dopływ wody został odcięty i przez chwilę słychać było jedynie szelest deszczu i ciche pykanie stygnącej powłoki statku.

Dwadzieścia metrów nad krawędzią stanowiska z czarnego kadłuba wysunął się taras. Pojawiło się na nim pięć osób.

– Dziękujemy za podwiezienie – powiedział pułkownik Kassad.

Konsul w milczeniu skinął głową i oparł się o balustradę, głęboko wdychając świeże powietrze. Kropelki deszczu padały mu na plecy i głowę, spływając po czole i zatrzymując się na brwiach.

Sol Weintraub wyjął niemowlę z nosidełka. Zmiana ciśnienia, temperatury, zapachu, ruch, hałas albo wszystko to jednocześnie obudziły dziecko, które zaczęło głośno płakać. Weintraub starał się uciszyć córeczkę, ale bez powodzenia.

Перейти на страницу:

Похожие книги