Opowiedział mi, co to znaczy być poetą opanowanym obsesją doskonałości, oceniającym swoje dokonania znacznie surowiej od najbardziej nawet zjadliwego krytyka. A krytycy byli bardzo zjadliwi. Jego dzieła wyśmiewano, zohydzano, określano jako bezwartościowe i głupie. Za biedny, żeby ożenić się z kobietą, którą kochał, pożyczał pieniądze bratu w Ameryce, tracąc w ten sposób szansę na uzyskanie choćby częściowej niezależności finansowej. A potem, kiedy wreszcie jego talent rozbłysnął z pełną mocą, padł ofiarą choroby, która wcześniej zabrała jego matkę i brata, Toma. Został wysłany do Włoch, oficjalnie po to, by “podreperować zdrowie”, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że czeka go powolna, samotna śmierć w wieku zaledwie dwudziestu sześciu lat. Opowiedział o bólu, jaki odczuwał na widok swego nazwiska i adresu skreślonych ręką Fanny na listach, których nie miał odwagi otworzyć; opowiedział o lojalności młodego artysty, Josepha Severna, którego “przyjaciele” Keatsa wybrali mu na towarzysza ostatnich dni życia, gdyż sami mieli w tym czasie ważniejsze sprawy na głowie; opowiedział o tym, jak Severn pielęgnował umierającego poetę i został z nim do samego końca. Opowiedział o nocnych krwotokach, o doktorze Clarku puszczającym mu krew i zalecającym “wypoczynek na świeżym powietrzu” oraz o wielkiej, osobistej i religijnej rozpaczy, która kazała Keatsowi zażądać, by na jego grobie wyryto epitafium następującej treści: “Tu spoczywa ten, którego imię zapisano na wodzie”.
Wysokie okna rozjaśniał jedynie słaby blask gazowych latarni. Głos Johnny’ego zdawał się unosić w przesyconym nocnymi zapachami powietrzu. Opowiedział o przebudzeniu po śmierci w łóżku, w którym umarł, o tym, jak przypominał sobie, kim był i co robił, jakby próbował przypomnieć sobie jakiś długi, ale bardzo niewyraźny sen, choć jednocześnie zdawał sobie doskonale sprawę, że teraz jest już kimś innym.
Opowiedział o dalszym ciągu iluzji: o podróży do Anglii, o spotkaniu z Fanny – która już nie była tą Fanny – i o fatalnym załamaniu psychicznym, jakie to spotkanie spowodowało. Opowiedział o niemożności pisania poezji, o bardzo szybkim ochłodzeniu stosunków z innymi cybrydami, o powtarzających się coraz częściej ucieczkach w stan zbliżony do katatonii i “halucynacji”, o istnieniu jako Sztuczna Inteligencja w całkowicie niepojętym (dla dziewiętnastowiecznego poety) TechnoCentrum, wreszcie o ostatecznym rozpadzie iluzji i zawaleniu się “Projektu Keats”.
– Szczerze mówiąc – powiedział – cała ta diabelska szarada przywiodła mi na pamięć fragment listu, który na krótko przed chorobą napisałem – to znaczy, który on napisał – do swojego brata George’a: “Czy nie można sobie wyobrazić istnienia jakichś nadistot, które znajdują zadowolenie w każdym wdzięcznym pomyśle, jaki pojawi się w mojej głowie, tak samo jak ja doświadczam zadowolenia obserwując, w jaki sposób gronostaj reaguje na pojawienie się większego zwierzęcia? Choć uliczna burda jest ze wszech miar godna potępienia, to nie ma nic złego w energii, jaką wyzwala ona w ludziach. Dla owych nadistot nasze myśli mogą mieć taką samą wartość: choć błędne, są przecież w stanie dawać przyjemność. I na tym właśnie zasadza się cała poezja”.
– Czy myślisz, że “Projekt Keats” był… zły? – zapytałam.
– Wszystko, co zawiera w sobie pierwiastek oszustwa, jest złem.
– Może jesteś Johnem Keatsem w znacznie większym stopniu, niż chciałbyś się do tego przyznać?
– Nie. Na przekór wszystkim pozorom świadczy o tym brak instynktu poetyckiego.
Popatrzyłam na czarne kształty mebli w pogrążonym w mroku pokoju.
– Czy SI wiedzą, że tu jesteśmy?
– Chyba tak. Prawie na pewno. TechnoCentrum może mnie wyśledzić w każdym miejscu we wszechświecie, ale my uciekaliśmy przecież przed siłami bezpieczeństwa Sieci, nieprawdaż?
– Oboje jednak wiemy, że za zamachem kryje się jakaś… jakaś istota z TechnoCentrum.
– Owszem, ale to dotyczy wyłącznie wydarzeń w Sieci. W samym TechnoCentrum nie ma mowy o tolerowaniu jakiejkolwiek przemocy.
Z ulicy dobiegł jakiś hałas. Miałam nadzieję, że to tylko gołąb albo może wiatr, włóczący śmieci po bruku.
– W jaki sposób TechnoCentrum zareaguje na moje pojawienie się tutaj? – zapytałam.
– Nie mam pojęcia.
– Z pewnością istnienie tego miejsca jest otoczone głęboką tajemnicą?
– SI po prostu uważają to za rzecz pozbawioną znaczenia dla ludzi.
Potrząsnęłam głową, choć w ciemności nie mógł tego zobaczyć.
– Odtworzenie Starej Ziemi, wskrzeszenie… ilu?… w każdym razie na pewno mnóstwa ludzi pod postacią cybryd, Sztuczne Inteligencje mordujące się nawzajem – to wszystko miałoby być pozbawione znaczenia?
Zaczęłam się śmiać, ale zdołałam zapanować nad tym histerycznym odruchem.
– Oczywiście.
Podeszłam do okna, nie przejmując się zupełnie tym, że dla kogoś stojącego na ulicy stanowiłabym teraz wyśmienity cel, i drżącymi palcami wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów. Były jeszcze wilgotne po niedawnej gonitwie wśród zasp śnieżnych, ale jeden dał się zapalić.