Читаем Hyperion полностью

– Owszem, ale całe dzieciństwo spędziłaś na Pierwszej Tau Ceti. Twój ojciec był senatorem.

Nic nie odpowiedziałam.

– Wielu ludzi oczekiwało, że zajmiesz się polityką – dodał. – Czy odwiodło cię od tego samobójstwo ojca?

– To nie było samobójstwo.

– Nie?

– Dziennikarze i policja uznali, że popełnił samobójstwo, ale nie mieli racji – powiedziałam zupełnie spokojnie. – Mój ojciec nigdy nie odebrałby sobie życia.

– A więc morderstwo?

– Tak.

– Mimo że nie znaleziono motywu ani nie natrafiono na ślad podejrzanego?

– Tak.

– Rozumiem. – Przez brudne okna sączył się przyćmiony blask lamp zawieszonych nad dokiem. W żółtawym blasku włosy Johnny’ego lśniły niczym czysta miedź. – Lubisz pracę detektywa?

– Owszem, kiedy dobrze mi idzie – odparłam. – Jesteś głodny?

– Nie.

– W takim razie prześpijmy się trochę. Możesz zająć kanapę.

– Czy często dobrze ci idzie? Bycie detektywem.

– Przekonamy się jutro.

Następnego dnia o zwykłej porze Johnny przeniósł się na Renesans, pokręcił się chwilę po placu, po czym przeskoczył do Muzeum Osadników na Sol Draconis Septem, stamtąd do głównego terminalu transmiterowego na Nordholmie, a wreszcie na należącą do templariuszy planetę o nazwie Boża Knieja.

Naturalnie trasę ustaliliśmy dużo wcześniej, ja zaś czekałam na niego na Renesansie, ukryta w cieniu kolumnady.

Mężczyzna z kucykiem wszedł do transmitera jako trzeci za Johnnym. Ponad wszelką wątpliwość był Luzyjczykiem – z tą charakterystyczną cerą, muskulaturą i aroganckim chodem mógłby podawać się nawet za mego zaginionego dawno temu brata.

Ani razu nie spojrzał na Johnny’ego, choć nie ulegało dla mnie wątpliwości, że jest zaskoczony jego zachowaniem. Trzymałam się w bezpiecznej odległości i dostrzegłam tylko mignięcie jego karty, ale dałabym sobie głowę uciąć, że to była karta pilotująca.

W Muzeum Osadników kucyk zachowywał się niezwykle ostrożnie; nie tylko starał się nie stracić Johnny’ego z oczu, ale także pilnował własnych pleców. Miałam na sobie medytacyjny skafander gnostyków zen, z wizjerem, daszkiem i całą resztą, i nie oglądając się za siebie, weszłam do transmitera, by czym prędzej przenieść się na Bożą Knieję.

Czułam się trochę dziwnie, zostawiając Johnny’ego bez opieki w muzeum i terminalu na Nordholmie, ale roiło się tam od ludzi, a poza tym ryzyko było nie do uniknięcia.

Johnny przeszedł przez portal dokładnie o umówionym czasie i kupił bilet wycieczkowy. Jego cień musiał się dobrze zwijać, żeby zająć miejsce w tym samym pojeździe. Ja siedziałam już nieco z tyłu na górnym pokładzie, Johnny zaś poszedł na przód, tak jak ustaliliśmy. Tym razem byłam ubrana w niczym nie wyróżniający się strój typowego turysty, a moja kamera była jedną z co najmniej piętnastu, jakie niemal bez przerwy rejestrowały wszystko, co się działo dokoła.

Wycieczka po Bożej Kniei zawsze dostarcza niezapomnianych wrażeń – tata zabrał mnie tu po raz pierwszy, gdy miałam zaledwie trzy lata standardowe – ale teraz, kiedy pojazd mijał szerokie jak autostrady gałęzie Drzewoświata i okrążał pień wysokości Olympusa, z lękiem obserwowałam każdego zakapturzonego templariusza, jaki pojawiał się w pobliżu.

Johnny i ja rozważaliśmy dziesiątki znakomitych, a jednocześnie subtelnych sposobów, które pozwolą nam przydybać kucyka – jeśli się pojawi – a następnie wyśledzić, skąd przybywa, i rozwikłać jego grę. Ostatecznie jednak zdecydowałam się na najmniej subtelny z nich.

Omnibus wysadził nas w pobliżu muzeum Muir i wycieczkowicze miotali się po placu, niezdecydowani, czy wydać dziesięć marek na bilet i wzbogacić swoją wiedzę, czy raczej od razu udać się do sklepu z pamiątkami. Podeszłam od tyłu do kucyka, położyłam mu rękę na ramieniu i powiedziałam uprzejmie:

– Cześć, kolego. Mógłbyś mi wyjaśnić, czego chcesz od mojego klienta?

Według dość rozpowszechnionego poglądu wszyscy Luzyjczycy są delikatni jak sonda żołądkowa i mniej więcej równie mili. Jeżeli w jakiś sposób uwiarygodniłam pierwszą część tej opinii, to kucyk ponad wszelką wątpliwość potwierdził, że druga także jest prawdziwa.

Był cholernie szybki. Mimo że nacisk mojej ręki, dla postronnego obserwatora spoczywającej lekko na jego ramieniu, sparaliżował mu mięśnie prawego barku, ułamek sekundy później w lewej ręce kucyka pojawił się nóż. Skoczyłam w prawo, poczułam, jak ostrze mija o kilka milimetrów mój lewy policzek, upadłam na bok, przetoczyłam się błyskawicznie, wyciągnęłam z kabury ogłuszacz i zamarłam w głębokim przyklęku, gotowa stawić czoło przeciwnikowi.

Nie było żadnego przeciwnika. Kucyk rzucił się do ucieczki. Byle dalej ode mnie, byle dalej od Johnny’ego. Przepychając się między turystami i omijając większe grupki, gnał co sił w nogach w kierunku wejścia do muzeum.

Перейти на страницу:

Похожие книги