I, zanim gwiazda zdążyła powiedzieć, że nie będzie jadła ani piła, kobieta odeszła, pozostawiając ją siedząca w blaszanej wannie, z nogą w łubkach sterczącą w górę i opartą na trójnogim stołku. Z początku woda rzeczywiście była za gorąca, potem jednak gwiazda odprężyła się przywykając do ciepła, i po raz pierwszy od chwili, gdy runęła z nieba, poczuła się zupełnie szczęśliwa.
— Pięknie, moja złota — powiedziała gospodyni, stając znienacka obok. — Jak się teraz czujesz?
— Znacznie, znacznie lepiej. Dziękuję.
— A twoje serce? Jak tam twoje serce? — spytała kobieta.
— Moje serce? — Dziwne pytanie, ale kobieta sprawiała wrażenie szczerze zatroskanej. — Czuje się szczęśliwsze, spokojniejsze. Mniej znękane.
— Świetnie. To świetnie. Niech znów zapłonie gorąco w twojej piersi. Zapłonie jasno i gorąco.
— Jestem pewna, że pod twoją opieką moje serce zapłonie ze szczęścia — powiedziała gwiazda.
Żona gospodarza pochyliła się i ujęła ją pod brodę.
— Moje dziecko. Jakież to miłe słówka mi prawi. — Uśmiechnęła się ciepło i przygładziła dłonią siwiejące włosy. Potem powiesiła na parawanie gruby szlafrok. — To dla ciebie, kiedy wyjdziesz z kąpieli. Nie, nie. Nie musisz się spieszyć, złotko. Będzie ci w nim wygodnie i ciepło. Twoja sukienka nie wyschnie tak szybko. Po prostu zawołaj, kiedy będziesz chciała wyjść z wanny, a ja ci pomogę.
— Znów pochyliła się i zimnym palcem dotknęła ciała gwiazdy między piersiami. — Dobre, mocne serce — rzekła. Zdarzają się jeszcze dobrzy ludzie na tym paskudnym, mrocznym świecie, pomyślała gwiazda, rozgrzana i zadowolona Na zewnątrz lał deszcz. Wiatr zawodził na przełęczy, lecz w gospodzie „Pod Rydwanem” było ciepło i przytulnie.
Po jakimś czasie żona gospodarza wróciła i wraz ze swą tępą córką pomogła gwieździe wyjść z kąpieli. W blasku ognia osadzony w srebrze topaz na srebrnym łańcuchu zalśnił. Po chwili jednak zniknął wraz z ciałem gwiazdy w fałdach grubego ciepłego szlafroka.
— A teraz, moja złota — rzekła gospodyni — usiądź tu sobie wygodnie.
Podprowadziła gwiazdę do długiego drewnianego stołu. U jego szczytu leżały nóż i tasak o kościanych rękojeściach i ostrzach z ciemnego szkła. Gwiazda, kuśtykając, podeszła do stołu i usiadła na wygodnej ławie.
Nagły poryw wiatru zatrząsł drzwiami. Na kominku wystrzeliły płomienie: zielone, niebieskie i białe, a potem z dworu dobiegł przekrzykujący rozszalałe żywioły głos.
— Służba! Jedzenie! Wino! Ogień! Gdzie stajenny?
Gospodarz Capik i jego córka nie zareagowali. Spojrzeli tylko na kobietę w czerwonej sukni, jakby oczekiwali poleceń. Ona zaś ściągnęła wargi i namyślała się chwilę.
— To może poczekać — rzekła w końcu. — Odrobinę. Ostatecznie nigdzie się nie wybierasz, moja złota? — To ostatnie zdanie skierowała do gwiazdy. — Nie ze złamaną nogą i nie w taką ulewę, prawda?
— Doceniam waszą gościnność bardziej, niż potrafię to wyrazić — rzekła z uczuciem gwiazda.
— Oczywiście, że tak — odparła kobieta w czerwonej sukni. Jej rozbiegane palce niecierpliwie pogładziły czarne noże, jakby nie mogła się już czegoś doczekać. — Wystarczy nam jeszcze czasu. O, tak.
Światło w oknie gospody było najcudowniejszą, najwspanialszą rzeczą, jaką Tristran ujrzał podczas całej swej wędrówki po Krainie Czarów, i gdy Primus krzykiem wzywał służbę, Tristran wyprzągł wyczerpane konie i zaprowadził je kolejno do stajni z boku gospody. W najdalszym boksie spał biały koń, lecz Tristran był zbyt zajęty, żeby się mu przyglądać.
Wiedział — gdzieś w tym samym dziwnym zakamarku umysłu, który znał położenie i odległości miejsc których nigdy nie oglądał i nie odwiedza! — że gwiazda jest blisko. Świadomość ta dodawała mu otuchy, lecz jednocześnie niepokoiła. Zdawał sobie też sprawę, że konie są bardziej zmęczone i głodne niż on sam. Jego obiad i chwila, gdy będzie musiał stawić czoło gwieździe, mogły zaczekać.
— Ja zajmę się końmi — powiedział do Primusa. — Inaczej się pochorują.
Mężczyzna położył wielką dłoń na ramieniu Tristrana.
— Dobry z ciebie chłopak. Przyślę ci posługacza z grzanym piwem.
Tristran myślał o gwieździe, szczotkując zgrzebłem konie i czyszcząc im kopyta. Co powinien powiedzieć? Co ona odpowie? Był już przy ostatnim koniu, gdy w stajni zjawiła się posługaczka o bezmyślnej twarzy, niosąca kufel parującego wina.
— Postaw go tam — rzekł. — Wypiję ze smakiem, gdy tylko skończę.
Dziewczyna odstawiła kufel na skrzynię z uprzężą i wyszła bez słowa.
I właśnie wtedy koń w ostatnim boksie wstał z ziemi i zaczął uderzać kopytami o drzwi.
— Uspokój się! — zawołał Tristran. — Spokojnie, mój mały. Zaraz poszukam obroku i otrąb dla was wszystkich. W przednim kopycie ogiera tkwił spory kamień. Tristran usunął go ostrożnie.
„Pani” — powtarzał w duchu starannie obmyślaną mowę — „przyjmij proszę, najserdeczniejsze, najpokorniejsze przeprosiny”.
„Panie” — odpowie z pewnością gwiazda — „uczynię to z całym sercem. Teraz zaś ruszajmy do twej wioski, gdzie przedstawisz mnie swej ukochanej, jako dowód oddania i miłości…”