Tristran czuł przed sobą obecność gwiazdy, poruszającej się stale naprzód. Miał wrażenie, że zbliża się do niej. Ku jego uldze czarny powóz nadal podążał jej śladem. Raz gdy dotarli do rozstajów, z lękiem pomyślał, że mo-gą skręcić w złą stronę. Gdyby do tego doszło, gotów był Porzucić powóz i samotnie ruszyć w drogę.
Woźnica ściągnął lejce, zeskoczył z kozła i wyjął swe runy. Zasięgnąwszy ich rady, z powrotem wdrapał się na miejsce i skierował powóz w lewo.
— Mam nadzieję, że nie poczytasz mi tego za zuchwalstwo — rzekł Tristran — ale czy mogę spytać, czego szukasz?
— Mojego przeznaczenia — odparł tamten po krótkiej ciszy. — Prawa do tronu. A ty?
— Jest pewna młoda dama, którą uraziłem swym zachowaniem — rzekł Tristran. — Chcę ją przeprosić. — Mówiąc to, zrozumiał, że taka jest prawda.
Jego towarzysz mruknął coś w odpowiedzi.
Otaczający ich las zaczął rzednieć. Drzewa rosły tu pojedynczo i Tristran po raz pierwszy dostrzegł sterczące w oddali szczyty.
— Co za góry! — westchnął.
— Gdy będziesz starszy — powiedział woźnica — musisz odwiedzić moją twierdzę, wysoko na szczycie Huon. To jest dopiero góra. Z jej wierzchołka widać inne, przy których te — wskazał wyrastającą przed nimi Górę Brzucha — są zaledwie pagórkami.
— Prawdę mówiąc — odparł Tristran — przez resztę życia mam nadzieję hodować owce w wiosce Mur, bo przeżyłem już tyle przygód, że więcej nie mógłbym pragnąć — wszystkie te świece i drzewa, młoda dama, jednorożec. Dziękuję jednak za zaproszenie i przyjmuję je. Jeśli kiedykolwiek odwiedzisz Mur, wpadnij koniecznie do mego domu. Dam ci wtedy wełniany strój, owczy ser i w bród baraniej potrawki.
— Jesteś aż za bardzo uprzejmy — rzekł woźnica. Trakt, którym jechali, stał się łatwiejszy. Wysypano go żwirem i tłuczonymi kamieniami. Mężczyzna trzasnął z bicza, poganiając karę ogiery. — Mówisz, że widziałeś jednorożca?
Tristran już miał opowiedzieć towarzyszowi całą historię, zmienił jednak zdanie i rzekł tylko:
— To bardzo szlachetne zwierzę. — Jednorożce są dziećmi księżyca — oznajmił woźnica. — Sam nigdy żadnego nie widziałem, powiadają jednak, że służą księżycowi i wykonują jego rozkazy. Jutro wieczorem znajdziemy się w górach. Zatrzymamy się na popas o zachodzie słońca. Jeśli chcesz, możesz spać w powozie. Ja zostanę przy ognisku. — Ton jego głosu nie zmienił się, lecz Tristran zrozumiał nagle z niezachwianą, wstrząsającą pewnością, że jego towarzysz czegoś się boi, jest przerażony do głębi duszy.
Tego wieczoru na wierzchołkach gór tańczyły błyskawice. Tristran spał na skórzanej kanapie; pod głowę podłożył sobie worek obroku. Śnił o duchach, księżycu i gwiazdach.
O świcie lunął deszcz tak gwałtowny, jakby całe niebo zamieniło się w wodę. Ciężkie szare chmury przesłoniły górski łańcuch. W zacinającym deszczu Tristran i woźnica zaprzęgli konie i ruszyli w drogę. Cały czas jechali pod górę i zaprzęg poruszał się bardzo wolno.
— Możesz schować się do środka — zaproponował mężczyzna. — Nie ma sensu, abyśmy obaj mokli. — I Tristran, i woźnica mieli na sobie grube kurtki, które znaleźli pod siedzeniem.
— Bardziej już i tak nie zmoknę — odparł Tristran — chyba że wskoczyłbym w ubraniu do rzeki. Zostanę tutaj. Co dwie pary oczu i rąk, to nie jedna.
Jego towarzysz mruknął coś pod nosem. Zimną, mokrą ręką otarł wodę z oczu i ust, po czym rzekł:
— Jesteś głupcem, chłopcze, ale doceniam twój zapał. — Przełożył wodze do lewej ręki i wyciągnął ku niemu prawą. — Zwą mnie Primusem. Panem Primusem.
— Jestem Tristran. Tristran Thorn. — Tristran czuł, że mężczyzna zasłużył sobie na to, by poznać jego prawdziwe imię.
Uścisnęli sobie ręce. Deszcz padał coraz mocniej konie jeszcze bardziej zwolniły kroku. Ścieżka zamieniła się w rwący strumień. Kurtyna deszczu przesłaniała świat równie skutecznie jak najgęstsza mgła.
— Jest pewien człowiek — powiedział pan Primus, przekrzykując deszcz. Wiatr porywał słowa z jego ust. — Wy soki, trochę podobny do mnie, ale chudszy, przypominający kruka. Oczy ma niewinne i puste, lecz czai się w nich śmierć. Zwie się Septimus, był bowiem siódmym chłopcem spłodzonym przez naszego ojca. Jeśli kiedykolwiek go zobaczysz, uciekaj. Chodzi mu o mnie, nie zawaha się jednak cię zabić, jeśli staniesz mu na drodze. Może też przekształcić cię w instrument, który zada mi śmierć.
Gwałtowny poryw wiatru posłał strugę deszczu wprost za kołnierz Tristrana.
— Wygląda na bardzo niebezpiecznego człowieka — zauważył Tristran.
— To najniebezpieczniejszy człowiek, jakiego mógłbyś spotkać.
Tristran w milczeniu spojrzał przed siebie, w deszcz i wzbierający mrok. Z każdą chwilą coraz słabiej widział drogę. Primus odezwał się ponownie:
— Jeśli chcesz znać moje zdanie, w tej burzy jest coś nienaturalnego.
— Nienaturalnego?
— Albo więcej niż naturalnego, nadnaturalnego. Mam nadzieję, że natkniemy się na jakąś gospodę. Konie muszą wypocząć, a ja nie pogardziłbym suchym łóżkiem i ciepłym ogniem, a także porządnym posiłkiem.