— Powinny się były zarysować. Moim zdaniem, cała historia wygląda następująco: bardzo dawno, kilka wieków temu, wedle naszej rachuby lat, opracowano plan skierowany przeciwko Ziemi i jej mieszkańcom. Co właściwie zamierzano, nie jest takie ważne. Wystarczy, że tamci się przeliczyli, nie musimy się niczego obawiać, poradzimy sobie z każdym niebezpieczeństwem. Nie w tym rzecz. Ziemię od ich planety dzieli znaczna odległość. Od jednego lotu do drugiego mija sporo czasu. A społeczeństwo rozumnych istot, gdziekolwiek by nie istniało, nie może stać w miejscu. Rozwija się, dąży naprzód, takie są przecież prawa życia. To, co zamierzono, zdaniem najbardziej postępowych ludzi ich świata, wydało się nieprawdopodobnym okrucieństwem. Przypomnijcie sobie panowie słowa Gianei: „Ludzie Ziemi nie zasługują na los, jaki im gotowali”. Widocznie Gianeja kiedyś myślała inaczej, jednak olbrzymi wpływ wywarły na nią poglądy Rijagei, który sądząc po tym, co zrobił, był przyjacielem ludzkości Ziemi. I oto wyobraźmy sobie taką sytuację: W kierunku Ziemi wylatuje statek, który ma wcielić w życie dawniej już obmyślany plan. Jednym z członków załogi jest Rijageja. Wszystkimi siłami sprzeciwia się zamiarom swoich towarzyszy. Uważa, że za wszelką cenę musi im przeszkodzić. Przecież wiedział, że w chwili ich następnego przylotu będziemy jeszcze potężniejsi. I jeśli był człowiekiem idei, mógł zrobić tylko to, co zrobił. I oto Gianeja, jedyna kobieta na statku, zostaje wysadzona na przypadkowo spotkanym asteroidzie, na którym prawdopodobnie są ludzie. Statek zaś zostaje zniszczony. Właśnie los Gianei, bardziej niż co innego, pozwala nam odtworzyć obraz Rijagei. Każdy z nas na jego miejscu postąpiłby tak samo.
— Cóż — po krótkim milczeniu powiedział Tokariew — taka wersja jest zupełnie możliwa. Pozwala całkowicie wyjaśnić okoliczności pojawienia się Gianei, a także jej późniejsze zachowanie. Możliwe są jednak i inne wersje.
— Oczywiście! Prawdę zna jedynie Gianeja. Wiemy na pewno tylko jedno: sputniki i baza są niebezpieczne. I chociaż możemy głęboko wierzyć, że potrafimy zlikwidować każde niebezpieczeństwo, musimy je zniszczyć. I nie będziemy zwlekać.
— A więc, sądzi pan, że nie trzeba zaczynać od sprawdzenia, czy to niebezpieczeństwo istnieje w rzeczywistości?
— Ależ oczywiście, sprawdzimy. Wszystko jest możliwe.
IX
Muratow bardzo szybko zrozumiał, że „popadł w niełaskę”. Gianeja nie zwracała się już więcej do niego, nie tylko go unikała, ale po prostu ignorowała jego obecność. Jeżeli czegoś potrzebowała, prosiła o to inżyniera ekspedycji Raula Garcię, a gdy sam Muratow zadawał jej jakieś pytanie, odwracała się do niego plecami.
Bezskutecznie łamał sobie głowę nad przyczyną tak gwałtownej przemiany. Wydawało mu się, że nie powiedział nic takiego, co mogłoby dotknąć lub urazić dziewczynę.
Gianeja z nikim nie rozmawiała, trzymała się na uboczu i opuszczała pokój tylko na obiad i kolację.
— Jak długo mamy tutaj przebywać? — zapytała po kolacji Garcię, gdy jeszcze wszyscy byli w jadalni.
— Dopóki nie znajdziemy bazy — odpowiedział inżynier.
— W takim razie trzeba ją znaleźć jak najszybciej — bezceremonialnie oświadczyła Gianeja. — Chcę powrócić na Ziemię.
— To zależy częściowo i od pani.
Uśmiechnęła się tylko lekceważąco i nie odpowiedziała.
Następnego ranka, choć wiedziała dobrze, że Stone się śpieszył, opóźniła odjazd o ponad godzinę, nie wychodząc z basenu. Nie włożyła kostiumu kąpielowego i, chociaż sama nie przywiązywała do tego żadnego znaczenia, nikt nie zdecydował się tam wejść.
Dopiero o ósmej cztery maszyny, dobrze chronione przed meteorytami, opuściły wykuty w skale garaż. Rozpoczęła się pierwsza ekspedycja poszukiwawcza.
Promienie słoneczne szybko nagrzały olbrzymie metaliczne łaziki, włączono więc klimatyzację. Postanowiono, że dzisiaj zostanie zbadane podnóże wysokiego grzbietu krateru Tycho na zachód od stacji.
Gianeja znajdowała się w maszynie Stone'a. Byli tam również Tokariew, Garcia, Wieriesow i Muratow.
Wiktor prosił o ulokowanie go razem z Sinicynem w drugim łaziku, jednak Stone nie zgodził się.
— Proszę nie zwracać uwagi na kaprysy Gianei — powiedział. — Jest mi pan potrzebny.
Jednak Muratow zrozumiał, że kierownik ekspedycji w delikatnej formie daje mu po prostu do zrozumienia, że nie chce go umieszczać w którejś z innych maszyn, ponieważ jest w nich ciasno i postronny człowiek będzie zawadzał. Maszyna, w której siedział Stone, była jak gdyby sztabem ekspedycji. W pozostałych trzech umieszczono cały sprzęt techniczny. Gdyby odnaleziono bazę, one właśnie miały przystąpić do pracy i wykonać zadanie. Muratowa traktowano jako gościa.
W razie potrzeby można było wezwać przez radio jeszcze cztery inne maszyny, które pozostały na stacji i znajdowały się w stanie pełnej gotowości.
Nikt się nie łudził, że uda się odnaleźć bazę właśnie dzisiaj, już pierwszego dnia. Zbyt świeże jeszcze były wspomnienia całych lat bezpłodnych poszukiwań.