W drzwiach stała Gianeja.
Wiedział, że znajdowała się na Wyspach Japońskich, jeszcze wczoraj wieczorem rozmawiał z Mariną przez radiofon, pytał, jak gość się czuje, co mówi i robi. Marina ani słowem nie wspomniała o wyjeździe na Półwysep Pirenejski, odwrotnie, powiedziała, że Gianeja zamierza spędzić w Japonii dłuższy okres czasu.
I oto!
Muratow szybko się opanował i zaprosił Gianeję do środka. Podała mu rękę, odpowiadając znowu na uścisk, i usiadła nie czekając na zaproszenie. Wydawało się, że nie widziała nic niezwykłego w swoim niespodziewanym przybyciu.
Była sama, bez Mariny.
— Przyleciałam tutaj pół godziny temu — powiedziała Gianeja. — Bez trudu się dowiedziałam, gdzie się pan zatrzymał.
Mówiła po hiszpańsku.
— Dlaczego jest pani sama? — zapytał Muratow.
— Do rozmowy z panem nie muszę mieć tłumacza — po prostu odpowiedziała Gianeja. — Pańska siostra zmęczyła się i udało mi się ją namówić, żeby puściła mnie samą. Powinnam przyzwyczajać się do obywania się na Ziemi bez przewodnika. Spędzę tu przecież całe życie.
Kiedy mówiła te słowa, cień smutku przemknął przez jej twarz. Gianeja energicznie potrząsnęła głową.
— Teraz już pójdę — powiedziała. — Jest późno i musi pan odpocząć przed lotem. Przyleciałam tutaj, ponieważ chcę polecieć na Księżyc razem z waszą ekspedycją.
— Z nami?! — wykrzyknął Muratow. — Po co?
Wyrwało mu się to mimo woli. Natychmiast zrozumiał plany Gianei.
— Dlatego, że trzeba być konsekwentnym zawsze i we wszystkim — odpowiedział gość. — Niech pan sobie wyobrazi, że dzisiaj w południe nawet nie myślałam o locie na Księżyc. To pańska siostra jest winna, że przyszło mi to do głowy.
— Ona to pani poradziła?
Znowu, tak jak niedawno na seleńskim kosmodromie, na twarzy Gianei pojawił się lekceważący uśmieszek. Muratow zrozumiał, że uśmieszek odnosi się nie do Mariny, ale do niego. Gianeję zdumiewała jego niedomyślność.
„Wcale nie potrafię z nią rozmawiać — pomyślał Muratow. — Zapominam, że nie jest ziemską kobietą, że operuje innymi pojęciami. I sam jestem winien, że ma o mnie złe mniemanie".
Miał ochotę powiedzieć jej, że rozumie, czym się kieruje w swoim postępowaniu, lecz powstrzymał się pojmując, że w ten sposób tylko pogorszy sytuację.
— Nikt mnie nie namawiał — powiedziała Gianeja — i nikt mi niczego nie doradzał. Trzeba wiedzieć to, co wiem ja i czego nie może wiedzieć nikt na Ziemi. Skądże Marina mogła wiedzieć, że potrafię pomóc waszej ekspedycji? O tym wiem tylko ja.
— Chce nam pani pomóc w znalezieniu sputników?
— Dziwnie je nazywacie. Jednak naszej nazwy nie można przetłumaczyć na wasz język. Tak, chcę wam pomóc i potrafię to zrobić. Pańska siostra potrafiła przekonać mnie, że jest to moim obowiązkiem. Trzeba być konsekwentnym — powtórzyła Gianeja. — To, co chcecie znaleźć i co musicie znaleźć jak najszybciej, jest dla was niewidoczne, jednak ja potrafię to zobaczyć. Nasze oczy widzą więcej od waszych. Wiem o tym już od dawna. Jak pan myśli, wezmą mnie czy nie?
— Oczywiście, że wezmą. Nawet z radością. Zaraz zamelduję Stone'owi o pani życzeniu. On jest kierownikiem ekspedycji — wyjaśnił Muratow.
— Wiem.
Muratow wykorzystał nadarzającą się okazję.
— Tak — powiedział. — Zapomniałem. Zawsze wie pani dobrze, kto jest najważniejszy w danej chwili.
Zorientował się, że Gianeja zrozumiała jego aluzję.
— Czytałam o tym, a właściwie przeczytała mi to Marina. W Japonii nie miałyśmy niczego w języku, który znam.
Wstała.
— Dziękuję, Gianejo — powiedział Muratow. — Dziękuję w imieniu wszystkich. Bardzo mnie cieszy, że pani nas inaczej traktuje.
— Wszystko mogło zmienić się już wcześniej. To pańska wina, Wiktorze. Nie trzeba było mnie lekceważyć.
Nie znalazł żadnej odpowiedzi na te słowa.
— Sądzę, że znajdzie pan dla mnie skafander. Jesteśmy prawie tego samego wzrostu.
— Oczywiście, że się znajdzie. Oglądała już pani nasze kosmiczne skafandry na Hermesie. Czy są podobne do waszych? — Muratow nie mógł ustrzec się przed pokusą, by jeszcze raz spróbować szczęścia.
Tym razem udało mu się osiągnąć cel.
— Niezupełnie — odpowiedziała Gianeja. — Ale ogólnie rzecz biorąc podobne.
— A myśmy myśleli, że pani złocista suknia jest przeznaczona do lotów.
— Co za absurd — ostro odpowiedziała Gianeja. — Czyż można być tak ubranym w czasie lotu?
— Dlaczego więc zjawiła się pani u nas właśnie w takim stroju?
Czekając na odpowiedź, wstrzymał oddech. Czy wyjaśni się jedna z zagadek, czy nie?
Głęboko się rozczarował, Gianeja zamiast odpowiedzieć na pytanie, powiedziała:
— Do jutra! Nie musi mnie pan odprowadzać. Wiem, że macie na Ziemi taki dziwny zwyczaj. Ale mam bardzo blisko do domu.
— Gdzie się pani zatrzymała?
— Pokazali mi dom od razu po przylocie. Nie wiem, jak nazywa się ta ulica, ale to sąsiedni budynek — popatrzyła na niego znanym mu już uważnym spojrzeniem. — Powiedział pan, że cieszy go zmiana mego stosunku do ludzi. To nieprawda. Traktuję ludzi tak samo jak przedtem. Jednak wiele zrozumiałam. I nie będę tłumaczyć, co właściwie… I tak pan tego nie zrozumie.