Gianeja nie uśmiechała się. Nie puszczała jego ręki i patrzyła prosto w oczy tym samym uważnym spojrzeniem jak i wtedy, w wyjściowej śluzie gwiazdolotu, jakby miała zamiar coś powiedzieć czy o coś zapytać. I milczała.
Przecież wiedziała, że Muratow rozumie jej język. Czemu więc nie pytała?
— Żałuję — powiedział, nie doczekawszy się od niej ani słowa — że nie mogłem spełnić pani prośby wcześniej.
Trudności w doborze słów, jak i chęć zastosowania się do rady Stone'a spowodowały, że prawie machinalnie wtrącił do zdania kilka słów hiszpańskich.
Gianeja nie poprosiła o powtórzenie; wyraz jej twarzy również nie pozwalał domyślić się, czy zdziwiły ją, czy też nie, użyte przez Muratowa słowa hiszpańskie.
— Czy był pan u nas?
Muratów zrozumiał, że ma na myśli Połtawę.
„Chce zapytać, czy widziałem w albumie jej rysunek” — pomyślał.
— Tak, byłem.
Gianeja puściła jego rękę. Wydało mu się, że w ciemnych oczach dziewczyny zabłysło rozczarowanie.
Czego Gianeja oczekiwała od niego?
Stało się dla niego oczywiste, że pejzaż Hermesa, epizod tyczący się ich obojga, Gianeja narysowała specjalnie i zostawiła w widocznym miejscu na stole po to, by mógł go zobaczyć. To nie tylko nie był przypadek, to coś znaczyło i zawierało określoną, adresowaną do niego wymowę. Gianeja oczekiwała odpowiedzi, ale jej nie otrzymała.
Poczuł złość na samego siebie, ponieważ nie potrafił odgadnąć, nie zrozumiał jej intencji. Fakt, że człowiekowi jednej planety niezwykle trudno jest przeniknąć myśli i zamierzenia człowieka innej, nie był w jego oczach usprawiedliwieniem. Powinien, co więcej, miał obowiązek głębiej wniknąć w rysunek, spróbować zrozumieć, co chciała powiedzieć. Nie zrobił tego i być może zmarnował szansę na przyjacielską szczerość Gianei.
— Widziałem rysunek — powiedział ze smętną nadzieją, że może jeszcze coś naprawi, i używając jeszcze więcej słów hiszpańskich dodał: — Wspaniale pani rysuje, Gianejo.
Odwróciła się z tak wyraźnym lekceważeniem, że Muratow zmieszał się i w duchu zwymyślał siebie.
Początek odnowienia starej znajomości wypadł wyraźnie na jego niekorzyść.
Głos spikera powiadomił o wylądowaniu rakiety ze statku, który przybył z Księżyca, statek, na który czekali i którym wracała Szósta Ekspedycja Księżycowa.
Marina przełożyła treść komunikatu Gianei.
— Nie odpowiedziałaś mi — przypomniała Gianeja — ile ludzi brało udział w tej ekspedycji?
— Osiemnastu.
— Czy przybyli tylko oni? Czy w rakiecie nie ma innych pasażerów?
Po raz piąty!
Słowo „rakieta” Gianeja powiedziała po hiszpańsku. Marina postanowiła nie odpowiadać w tym języku. Stone polecił jej daleko posuniętą ostrożność. Gianeja mogła wymówić dwa słowa hiszpańskie przypadkowo, wcale tego nie zauważając. Od samego rana była bardzo zdenerwowana i nie panowała nad sobą.
— Nie wiem — odrzekła Marina w języku Gianei. — Myślę, że nie ma innych pasażerów. Jest to statek o szczególnym przeznaczeniu, tylko dla ekspedycji.
Upór Gianei coraz bardziej zadziwiał Marinę. Po co chce znać takie szczegóły?
Rakieta wylądowała w pobliżu dworca. Spuścili trap i na Ziemię jeden po drugim zaczęli schodzić pasażerowie. Było ich doskonale widać.
— Zaraz wrócę — powiedział Muratow. — Niech pani na mnie zaczeka w tym miejscu.
Poszedł na spotkanie Siergieja.
Marina zauważyła, że Gianeja po cichu liczy wychodzących z rakiety. Kiedy wyszedł ostatni, osiemnasty, wyraźnie odetchnęła z ulgą. Miało się wrażenie, że dziewczynę z innego świata trwożyło pytanie: Czy wszyscy wrócili z Księżyca?
Dziwne! Czy tylko po to przyjechała tutaj, aby się o tym przekonać?
Muratow i Sinicyn spotkali się w połowie drogi. Uściskali się.
— A więc — powiedział Wiktor. — Znowu z niczym?
— Jak widzisz — niezadowolonym tonem odpowiedział Siergiej.
— Cóż to, mam to wyczytać z wyrazu twojej twarzy?
— Wiesz przecież — Sinicyn nie zaśmiał się z żartu przyjaciela. Twarz miał nadal chmurną.
Muratow uważnie popatrzył na przyjaciela.
— Stone powiedział, że to już ostatnia ekspedycja.
— Wiem i nie zgadzam się z tą decyzją.
— Na wasze powitanie przybyła Gianeja — powiedział Muratow przekonany, że ta wiadomość zelektryzuje Sinicyna.
Pomylił się jednak. Na twarzy przyjaciela nadal malował się spokój.
— Po co jej to potrzebne? — zapytał obojętnie, wyraźnie niezainteresowany odpowiedzią.
— Zagadkowa historia. — Muratów opowiedział w skrócie o ostatnich zdarzeniach związanych z Gianeją.
Sinicyn w dalszym ciągu nie zdradzał zainteresowania.
— Należy o tym pomyśleć — powiedział tylko. — Wiesz co, Witia, nie mów ze mną o Gianei. Drażni mnie nawet dźwięk jej imienia. Nie znam przyczyn jej milczenia, gdy jednak pomyślę, że mogłaby…
Do przybyłych podszedł Stone.
— Gdzie się zatrzymałeś? — szybko spytał Sinicyn. — Aha! Przyjdę do ciebie dzisiaj około ósmej wieczorem. Wtedy porozmawiamy o wszystkim szczegółowo. A teraz, wybacz, nie mam czasu.
Muratow odszedł.
Chociaż sam nie brał udziału w żadnej z sześciu ekspedycji, zmartwiło go niepowodzenie towarzyszy. Czyżby popełnili błąd?