Chciała wziąć ją w ramiona, przytulić i otrzeć płynącą po twarzy krew, ale Pippa brutalnie ją odepchnęła.
- Nie dotykać! Najpierw odpowiadać na moje pytania! Kto to jest?
- Nazywa się Khatoun. Mój ojciec kupił jej matkę. Tatarkę, gdy była w ciąży. Urodziła się w pałacu i jest moją towarzyszką od zawsze.
- Niewolnica, co?
- Tak, ale nigdy jej tak nie traktowałam. Bardzo... bardzo ją lubię. Trzeba ją opatrzyć, widzisz przecież, że jest ranna.
- Sama jest sobie winna! Broniła się jak wściekła kotka, kiedy Beppo, mój braciszek, złapał ją za kark. Nawet go podrapała. No to ją rąbnął. Teraz chcę wiedzieć, czego tu szukała?
- Najpierw ją opatrz! - zawołała Fiora. - Widzisz przecież, że umiera!
Rzeczywiście, Khatoun próbowała wstać, ale siły ją opuściły, upadła na posadzkę, twarzyczka jej pozieleniała, a nozdrza się zacisnęły... Nie odpowiedziawszy Fiorze, Pippa wzięła niewolnicę na ręce i położyła na łożu, gderając, że łachmany, w które była ubrana, zapaskudzą jej pościel. Megiera niewątpliwie umiała skutecznie działać. W oka mgnieniu, pod czułym nadzorem Fiory, przemyła ranę, posmarowała ją papką hamującą krwawienie, i podsunęła pod nos rannej flakon soli, chyba wyjątkowo skutecznych, bo Khatoun ocknęła się z omdlenia kichając.
- Dobra! - powiedziała Pippa. - Widzisz, że nie umarła! A teraz musi gadać!...
- Trochę cierpliwości! - oburzyła się Fiora. - Daj jej coś do picia! Trochę wina!
- Rozkazuje mi, słowo daję! - wrzasnęła Megiera, ale poszła po karafkę z winem i dała odrobinę Khatoun, która choć zdawała się śmiertelnie zmęczona całkiem odzyskała zmysły.
Tatarka opowiedziała, jak nazajutrz po pogrzebie pana udała się w łachmanach żebraczki pod klasztor Santa Lucia. Jej zdolność przeczuwania, wyostrzona jak instynkt wiernego psa, podpowiadała jej, że Fiora jest w niebezpieczeństwie w tym „świętym" przybytku. Stała tam, oddalając się tylko po to, by kupić coś do zjedzenia za rzucane jej przez przechodniów drobne monety...
- Nie miałaś kłopotu z cechem żebraków? - zapytała Pippa. - Trochę mnie to dziwi: miejsca pod kościołami i klasztorami to stanowiska dla wybranych. Na ogół trzeba za nie płacić...
- Nikogo nie widziałam - powiedziała Khatoun podnosząc na olbrzymkę niewinne oczy. - Może stały żebrak był chory?
- Mało prawdopodobne! To solidna rasa. Są żywi albo martwi. Nic pośredniego. Ale opowiadaj dalej!
Drugiej nocy czuwania mała niewolnica zobaczyła, jak wśród głębokich ciemności otworzyła się brama. Podeszli zamaskowani mężczyźni i odebrali długi, ciemny ładunek, który jeden z nich wziął na ramię. Odeszli cicho, a Khatoun szła za nimi aż do domu, do którego weszli. Była pewna - choć nie umiała wytłumaczyć, dlaczego - że nieśli Fiorę. Zrozumiała, że miała rację, kiedy dotarły do niej pewne pogłoski, iż sąd się nie odbędzie, gdyż oskarżycielka uciekła. .. Od tej chwili była pewna, że Fiora znajduje się w domu, do którego weszli dwaj mężczyźni...
Z lśniącymi nadzieją oczami Fiora śledziła zachłannie opowieść młodej Tatarki, ale przez ostrożność nie ośmieliła się zadać cisnącego się jej na usta pytania. Zadała je Pippa, niedbale, jakby chodziło o rzecz bez znaczenia, bawiąc się długą szpilką wyciągniętą z bujnych włosów.
- Jak to możliwe, że nie wezwałaś nikogo na pomoc? Nikomu o tym nie powiedziałaś?
Khatoun spuściła oczy, a na jej policzki barwy kości słoniowej powoli spłynęły łzy:
- Wróciłam do pałacu, żeby uprzedzić o wszystkim i prosić o pomoc, ale nie mogłam się do niego zbliżyć. Wokół , pełno było żołnierzy powstrzymujących zgromadzony tłum. Motłoch krzyczący: „Śmierć!... Śmierć czarownicy!". Wewnątrz byli inni. Przetrząsali wszystko i... rabowali. Słychać było trzask wyrzucanych na podwórze mebli... To było straszne! Nie wiedziałam już, dokąd iść... kogo szukać. Pomyślałam o donnie Chiarze, ale portier mnie wygonił. Wróciłam więc tutaj, by spróbować... sama nie wiem czego.
Fiora ze ściśniętym gardłem słuchała słów objawiających jej całkowitą ruinę i kres wszelkich nadziei. Nie miała nawet czasu odczuć żalu, tak okrutnego, z powodu śmierci ojca. Wiedziała, że rozpacz powróci później - czuła gniew, bezsilną wściekłość. Odebrano jej wszystko, zostawiając jedynie honor, a za kilka godzin utraci i ten atut. Zostanie znieważona, upodlona, niewiarygodnie zhańbiona, ciśnięta w błoto, z którego zacny Francesco chciał wyciągnąć niewinne niemowlę... Wreszcie wybuchnęła:
- A Lorenzo?... Lorenzo Medyceusz, władca Florencji, co robił, gdy mnie szukano, by mnie zabić, gdy rabowano mój dom... gdy masakrowano zapewne moją starą Leonardę? Gdzie był Wspaniały, Wszechpotężny? W swoim ogrodzie w Badii czy Careggii? Patrzył jak kwitną drzewa laurowe i układał wiersze opiewające piękno natury? A może czytał jakąś rzadką książkę? Mój ojciec miał cudowne książki... może zadbał, aby je zabrać do własnej biblioteki?
Krzyczała, podobna do starożytnej płaczki, wylewając gorzkie łzy...
Pippa żywo położyła jej na ustach swą wielką dłoń.
- Cicho bądź! Chcesz, żeby nas wszystkich powiesili? W domu jest pełno ludzi. Dziewczęta pracują, przychodzą już klienci.