- Nie ma nic, czego pragnąłbym bardziej - rzekł dźwięcznym głosem. - Twój ojciec, Fioro, nie powiedział o tym, że cię kocham i zawsze będę kochać tylko ciebie.
- Zawsze?... Tylko mnie?
- Póki będę żył! Daję na to rycerskie słowo honoru przed Bogiem, który przyjmie naszą przysięgę, jeśli zgodzisz się zostać moją żoną!
Fiora spojrzała na skierowaną w jej stronę dumną twarz, w oczy, których płomień ją spalał, usta, których pocałunek miała w pamięci, dużą dłoń wyciągniętą w jej stronę. Poszukała spojrzenia ojca, ale Beltrami odwrócił wzrok. Filip dorzucił zresztą, ciszej, lecz bardziej namiętnie:
- Odpowiedz, Fioro! Czy chcesz zostać moją żoną? Ogromna radość opanowała serce dziewczyny. Była jak jedna z tych wielkich, błękitnych fal, rozkosznych i ciepłych, w których kąpała się w Livorno pewnego letniego dnia. Sen, rozpoczęty pod surowym sklepieniem Santa Trinità, znalazł kontynuację, i tym razem nigdy, przenigdy się nie skończy! Wdzięcznym, spontanicznym ruchem podała obie dłonie Filipowi:
- Tak - powiedziała zdecydowanie - tak, chcę! Francesco Beltrami zamknął na chwilę oczy, by nie widzieć jak Filip czule całuje drobne palce dziewczyny będącej teraz jego narzeczoną. Wszystko zostało powiedziane i należało doprowadzić rzecz do końca. To dla niego przeznaczona była niespodzianka... Klasnąwszy naraz w dłonie zawołał silnym głosem:
- Wina! Niech przyniosą wina!
Czyż nie należało uczcić rychłego ślubu Fiory? Jednak po raz pierwszy, od bardzo długiego czasu, Francesco Beltrami miał ochotę płakać...
Rozdział CZWARTY
NOC W FIESOLE
Dwa dni później, o tej samej porze, Fiora czekała z bijącym sercem na chwilę, gdy zostanie połączona na zawsze z mężczyzną, którego pokochała i który wtargnął do jej życia jak huragan. Wszystko stało się tak szybko, że trochę kręciło się jej w głowie.
Oddając swą rękę Filipowi, myślała, że odbędą się uroczyste zaręczyny, po których jej przyszły mąż wyjedzie, by walczyć u boku swego księcia. Wróci, kiedy wojna się skończy, żebyją poślubić i wreszcie zabrać do swego kraju, aby przedstawić ją na dworze Wielkiego Księcia Zachodu. Wyobrażała już sobie wspaniałe wesele, godne jedynej córki bogatego Francesca Beltramiego...
Tymczasem rzeczywistość nie przypominała jej marzeń z dzieciństwa, nic nawet nie miało się odbyć zgodnie z tradycją. Nie będzie uroczystej kolacji z okazji przekazania pierścionka - symbolu wzajemnego przyrzeczenia - ani wymiany podarunków. Młodzi chłopcy nie przeciągną w poprzek ulicy wstęgi lub girlandy kwiatów, najurodziwszy z nich nie poda jej bukietu, a narzeczony nie zerwie kruchej przeszkody. Nie będzie orszaku dam, eskortujących pannę młodą aż do Duomo, ni dźwięku trąbek, obwieszczających triumf miłości z loggii del Bigallo przy Baptysterium. Nie będzie wielkiego bankietu przy dźwiękach muzyki i orzechów rzucanych na posadzkę przed weselną sypialnią dla zagłuszenia tego. co się w niej dzieje, ani żartów, śmiechów, śpiewogier ku rozweseleniu towarzystwa, ani pieśni...
Wszystko odbędzie się w wielkiej willi Beltramiego w Fiesole, w nocy, w tajemnicy, aby Medyceusze nic nie wiedzieli o tym małżeństwie, które mogło być sprzeczne z ich sympatiami i politycznymi wyborami. A poza tym Filip się spieszył. Za bardzo kochał Fiorę, by zgodzić się na opuszczenie jej, nie upewniwszy się wcześniej, że żaden inny mężczyzna nigdy mu jej nie zabierze...
- Tak samo byłoby po zaręczynach - zauważyła dziewczyna - nawet jeśli jedynym zobowiązaniem byłoby dane słowo, wystarczyłoby, byś mnie poprosił, żebym czekała. Czekałabym... całe życie.
- Być może będziesz na mnie czekać całe życie. Mogę zostać zabity, Fioro, i nigdy nie wrócić. Właśnie dlatego chciałem tego ślubu, którego bliskość może cię przeraża. Odjeżdżając chcę być pewien, że jesteś moja. Czy tak bardzo żal ci przepychu ślubu w świetle dnia?
- Żałowałabym przede wszystkim, gdyby nie było ci tak spieszno. Żałowałabym, gdybyś mnie nie kochał...
Wszystko zostało powiedziane. Od godziny Belframi i jego przyszły zięć siedzieli zamknięci w gabinecie z zaufanym notariuszem. Dyskutowali nad surowym kontraktem, który Belframi zamierzał zapewnić córce. Fiora w swej sypialni poddawała się zabiegom kobiet. Leonarda o twarzy bez wyrazu i Khatoun z rękami trzęsącymi się z podniecenia ubrały ją w obszerną suknię z białej satyny, całą wyszywaną złotem. W bujne, upięte do góry włosy wpięły szmaragdowe gwiazdy i wplotły cienką, złotą girlandę, a na brzegu dekoltu, między dziewczęcymi piersiami, Leonarda przypięła chimerę o szmaragdowych oczach. Rozpostarte skrzydła broszy wysadzane były takimiż kamieniami. Za chwilę włożą jej na głowę długi welon, poświęcony tego ranka, zgodnie ze zwyczajem, w pobliskim klasztorze...
Odkąd powiedziano jej o ślubie Fiory, stara guwernantka prawie nie otworzyła ust, lecz długie godziny spędzała w kościele. Na wymówki Fiory, że nie cieszy się ze ślubu podopiecznej ze szlachetnym panem z Burgundii, Leonarda odpowiedziała: