Francesco Belframi poczuł, że lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach, i odwrócił się do ognia jak do uczynnego przyjaciela. Ten demon miał rację i dobrze o tym wiedział.
- I ty, panie - powiedział zjadliwie - zaufany potężnego księcia, hrabia de Selongey, kawaler Orderu Złotego Runa, zapewne jeden z możnych twego kraju, chcesz za żonę dziewczynę, o której pochodzeniu sam mówisz, że zostało splamione. Dlaczego?
- Nie będę próbował zataić przed tobą prawdy - powiedział Selongey szorstko. - Przede wszystkim dlatego, że ją kocham...
- Coś podobnego! Widziałeś ją przelotnie dwa razy: w czasie giostry i w pałacu Medyceuszy...
- Spotkałem ją po raz trzeci, w kościele Świętej Trójcy. Już pierwsze spotkanie wystarczyło. Jej uroda chwyciła mnie za serce. Jakby ktoś rzucił na mnie urok...
- Sądzisz, panie, że to właśnie jest miłość? Wystarczy chwila, aby...
- Zmienić życie człowieka? Powinieneś być ostatnim, który w to wątpi. Wytłumacz więc, dlaczego ty, panie, młody, bogaty, wolny od jakichkolwiek zobowiązań, obarczyłeś się dzieckiem ludzi, których nie znałeś, a widziałeś tylko w chwili ich śmierci? Maria de Brevailles była bardzo piękna, nieprawdaż? A ty zobaczyłeś jak umiera...
Belframi zacisnął powieki usiłując powstrzymać łzy napływające do oczu na wspomnienie tego strasznego momentu, w którym miłość jego życia została zdruzgotana. Otarł je gniewnie grzbietem dłoni...
- Mówiłeś, panie, o dwóch powodach... Jaki jest ten drugi?
- Chcę jej posagu na wyprawy wojenne księcia Karola! Zapanowała cisza, którą po chwili przerwał niewesoły śmiech Beltramiego.
- Oto więc sedno sprawy, wracamy do pieniędzy! Ale nie dam ci Fiory, panie. Nie pozwolę ci zabrać jej do twego barbarzyńskiego kraju, który mógłby ją tylko zniszczyć. To delikatny kwiat, wyhodowany w słońcu z nieskończoną troskliwością. Zaznała dotąd jedynie radości: poznała piękno, sztukę, literaturę, a nawet nauki ścisłe. Ma umysł i serce królowej. Póki żyję. to dzieło moich rąk i mojej troskliwości nie zostanie zniszczone. Nigdy się z nią nie rozstanę.
- Ależ ja nie chcę ci jej zabrać. Nigdy nie miałem takiego zamiaru - powiedział Filip łagodnie.
- Nie rozumiem cię, panie. Co chcesz przez to powiedzieć?
- Prowadzimy wojnę i jest to wojna bezlitosna. Burgun-dia zwycięży lub zginie. W tych warunkach niemożliwe jest, bym zabierał ze sobą żonę. Gdzie będzie jej lepiej niż u boku ojca? Jeśli się zgodzisz, panie, weźmiemy ślub w tajemnicy, ale tak, by uniemożliwić zakwestionowanie małżeństwa. Nazajutrz wyjadę... i na pewno więcej mnie nie zobaczysz.
- Coraz mniej z tego rozumiem! Przed chwilą mówiłeś o swej miłości...
- Która jest głęboka... i namiętna, ale z powodu której niechybnie zginę. Powinienem może jaśniej wytłumaczyć brzmienie umowy, którą chcę z tobą zawrzeć? Fiora otrzyma moje nazwisko, co uchroni ją przed zawsze możliwym zdemaskowaniem. Będzie hrabiną de Selongey, ale mieszkać będzie z tobą, panie. Gdy nadejdzie czas, będzie nosić żałobę po mnie...
- A ty, panie, co z tego będziesz miał, skoro jej posag chcesz dać swemu księciu?
Noc miłości! Jedyną noc (wspomnienie o niej zabiorę ze sobą jak skarb), która może zdejmie ze mnie urok spalającej mnie namiętności. Ogłosisz wiadomość o małżeństwie, kiedy zechcesz, panie. Raczej późno, jeśli pragniesz uniknąć urazy Medyceuszy, będących najwyraźniej wrogami Burgundii. Dlatego mówiłem o potajemnym ślubie. Po mojej śmierci Fiora może ponownie wyjść za mąż, jeśli zechce...
- Twoja śmierć, twoja śmierć! Nie jest jeszcze przesądzona. Dlaczego tak bardzo ci zależy, żeby umrzeć?
- Aby krwią zmazać hańbę, którą okryję mój herb poślubiając córkę Marii i Jana de Brevailles. Hańbę tę odczuję jedynie ja, gdyż nie mam żadnej rodziny. Zniknie ona wraz ze mną, a tej, która będzie moją żoną dam w ciągu kilku godzin tyle miłości, że nigdy się o tym nie dowie. Jej życie u twego boku pozostanie niezmienione, ja dostanę wszystko, czego mogłem pragnąć na tym świecie...
- Zapominasz chyba o jednym: owocem tej nocy może być dziecko.
- W takim wypadku wychowasz go, panie, aż do wieku, w którym będzie mógł nosić broń i służyć swemu księciu. Wtedy wyślesz go do zamku Selongey, czyniąc wszystko, by go uznano za dziedzica. Będę spoczywał w spokoju, gdyż będzie to znak, że moi przodkowie wybaczyli mi to co zamierzam uczynić...
Co za dziwny chłopak! Francesco poczuł się zmieszany tym połączeniem cynizmu i niewinności, tą feudalną psychiką pełną namiętności i uporu, zdolną wszystko poświęcić dla swego władcy i osobistych pragnień, gotową jednak zapłacić stosowną cenę, choćby nawet cenę życia...
Co zamierzasz zrobić? Jeszcze nie wyraziłem zgody na twój plan, panie.
- Ale zrobisz to. Wiedz, że jestem gotów na wszystko, by dostać Fiore, żeby została moją żoną. Póki żyję nie będzie należeć do nikogo poza mną.
- Jak daleko się posuniesz? Czy aż do poinformowania wszystkich o jej prawdziwym pochodzeniu? Natychmiast rozszarpano by cię na strzępy...