Читаем Fiora i Wspaniały полностью

- Muszę też zobaczyć się z panem Franceskiem - zwierzył się Fiorze przy pożegnaniu - ale pójdę jutro do jego składów na via Calimala... Na pewno mi pomoże.

 Rozległy się dzwony na Anioł Pański, a towarzyszył im stuk setek drewnianych okiennic, przy pomocy których kupcy i sprzedawcy zamykali sklepy. Eleganccy spacerowicze z mostu Santa Trinità odchodzili, by szukać rozrywki gdzie indziej. Hałaśliwa gromadka otaczała jakiegoś niskiego i szczupłego mężczyznę, ubranego z niewiarygodną wytwornością w kaftan z białej satyny i sięgające kolan spodnie z białego aksamitu, ozdobionego srebrnymi koronkami. Peleryna, wysokie buty i beret z różowego aksamitu, przybrany długim czaplim piórem, dopełniały stroju, który wprawiał w zachwyt jego towarzyszy. W ciężkim medalionie, zawieszonym na złotym łańcuchu, z pierścieniami na palcach młody elegant szedł powoli, rozglądając się dokoła czy podziw jaki budzi jest dostatecznie duży.

Fiora również go zauważyła. Pociągnąwszy nagle Leonardę za rękaw schowała się z nią za łukiem domu, który osłaniał wylot wąskiej uliczki.

- Co się stało? - zdziwiła się starsza kobieta.

- Nie widzisz, kto tam idzie? Ten pyszałek Domenico Accaiuoli z bandą wielbicieli.

- W czym ci zawinił? Sądziłam, że należy do twoich przyjaciół. Czyż nie zalecał się do ciebie?

 - Czy chłopak tego rodzaju umie zalecać się do dziewczyny? Robiłby to szczerzej, gdybym była chłopcem. Bez wątpienia, chce majętnej żony, ale nie jestem nawet pewna czy umiałby jej zrobić dziecko. W każdym razie, biedaczka nieczęsto widywałaby go w swojej sypialni...

Zaskoczona Leonarda popatrzyła na Fiorę z miną kury, która nagle spostrzegła, że wysiedziała kaczątko.

- Skąd o tym wiesz? Ja ci przecież tego nie powiedziałam?

Fiora roześmiała się i mocniej przycisnęła ramię guwernantki.

- Jesteś na to zbyt przyzwoita! Chiara mi o tym powiedziała. Jej kuzyn Tomaso należy do bandy Domenica. Dziewczęta lubią sobie pogadać...

- Widzę, że jesteś bardziej wykształcona niż można było przypuszczać - powiedziała lekko zgorszona Leonarda.

- Nie rób takiej miny! Nie darzysz Domenica większą sympatią. Bądź pewna, że wyjdę za mąż tylko za mężczyznę godnego tego miana.

Natychmiast oczami duszy ujrzała potężną sylwetkę Filipa de Selongeya, a na wspomnienie o jego pocałunku poczuła znajomy dreszczyk. To odczucie wracało zawsze, ilekroć przywoływała niezapomnianą chwilę, która tak nią wstrząsnęła i już się pewnie nie powtórzy...

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu. mogłybyśmy teraz pójść do domu - powiedziała zrzędliwie Leonarda - droga jest chyba wolna. W tej uliczce jest diabelnie zimno, nie mówiąc już o fetorze latryn. Pan Domenico przynajmniej ładnie pachnie...

Wyszły z ukrycia i ponownie ruszyły w drogę.

- Bardzo ładnie - powiedziała Fiora. - Jego matka i siostry nie perfumują się tak mocno. Mężczyzna powinien oczywiście pachnieć mydłem, lecz także skórą, świeżą trawą... i nawet trochę końmi - dodała marzycielsko, pozwalając się porwać wspomnieniom i zapominając, że nie jest sama.

- Tego również nauczyła cię donna Chiara? - spytała coraz bardziej oszołomiona Leonarda.

- Nie - powiedziała Fiora, uśmiechając się niewinnie do swego słodkiego wspomnienia. - Tak mi się tylko wydaje.

 W tym czasie w dużym domu na rogu via Calimala i Mercato Nuovo, w sporej sali na pierwszym piętrze, wyłożonej z prostotą ciemnym dębem, z której Francesco Beltrami zarządzał swymi licznymi i ważnymi interesami, rozgrywała się dziwna scena. Była to jedna z tych potyczek, w których hamulec uprzejmości powstrzymuje gwałtowność uczuć i pozwala wyrażać się jej tylko w słowach. Siedząc na krytym koźlą skórą krześle o wysokim oparciu, za długim stołem, oświetlonym brązowym sześcioramien-nym świecznikiem, kupiec miał za przeciwnika Filipa de Selongeya, który skrzyżowawszy ramiona na piersi stał oparty o jedną z szaf.

Obaj mężczyźni patrzyli na siebie niczym partnerzy w pojedynku. Rozjaśnione blaskiem świec oczy jednego zatopione były w ciemnych i zatroskanych oczach adwersarza. Od pewnego czasu panowała cisza, przerywana czasami przez odgłos jadącego wozu, stuk końskich kopyt czy okrzyki bawiących się dzieci... Beltrami zdawał się słuchać zamierającego w nim echa ostatnich słów burgundzkiego rycerza. Wreszcie podniósł się z westchnieniem, podszedł do szarego kamiennego kominka i zaczął ogrzewać sobie dłonie lekko je pocierając, jakby je mył nad płomieniami...

- Opowiedziałeś mi, panie hrabio, ciekawą historię -powiedział cicho - a my we Florencji lubimy słuchać pięknych opowieści... ale nie wiem, w czym mnie dotyczy.

- Dotyczy cię w najwyższym stopniu: jest to wyraźnie wypisane na twarzy twojej córki, panie.

 - Zechciej nie mieszać mojej córki do rozmowy! Zaczęła się ona, jeśli dobrze pamiętam od... kłopotu, że powracasz do księcia Burgundii bez pożyczki, o którą prosił...

- Jaśnie pan Karol nigdy o nic nie prosi! - warknął Selongey.

Перейти на страницу:

Похожие книги