Odetchnęłam. Słyszałam o Lilian, rozmawiałyśmy o niej mnуstwo razy. Swymi czasy rozbiła małżeństwo byłego szefa Alicji, osobnika wyjątkowo atrakcyjnego, i przez długie lata stanowiła przedmiot jego uczuć. Następnie porzuciła go w wyniku rуżnicy zdań, domagał się od niej bowiem noszenia gorsetu, a ona lubiła wygodę. Pozytywnie nastawiona do szefa, Alicja nie przepadała zbytnio za jego byłą flamą.
– Szał – powiedziałam z ulgą. – Faktycznie, rzadka uroda! A już myślałam, że będę musiała się nią zachwycać. Jakim cudem można zrobić z siebie takie monstrum? Co, na litość boską, ona miała na sobie?
– Cokolwiek – odparła Alicja w zadumie, patrząc w przestrzeń. – Właściwie dla niej to już jest bez rуżnicy, co ma na sobie, nie uważasz? Zastanawiałam się, co on w niej widział?
– Jak to co? Zwyczajnie, jest zwolennikiem materializmu dialektycznego. Miał nadzieję, że mu ilość przejdzie w jakość.
– Skokiem?…
– Skokiem.
– Kiedy ona w młodości była szczuplejsza.
– Nie szkodzi, zawsze musiało jej być bardzo dużo. Powiedz wreszcie, co się stało?
– Nic się nie stało, ona tak sobie przyszła, kupiła nasiona i chciała sprawdzić, czy to jest to samo, co ja siałam…
– Na litość boską! – jęknęłam. – Alicja, opanuj sklerozę! Powiedziałaś, tuż przed wizytą tego potwora, że będziesz musiała coś zrobić! Co?!
– Co? – zdziwiła się Alicja. – A, rzeczywiście. O, cholera… Będę musiała zrobić kolację.
– Dla kogo? – spytałam ponuro, wiedząc, że niewątpliwie musi to być coś oficjalnego.
– Dla Herberta i jego żony. Oni się już od dawna wpraszali na kolację po polsku. Myślałam, że mi się uda zaprosić ich nieco pуźniej, ale okazuje się, że Herberta trzeba zatrudnić przy tej sprawie spadku po ciotce. Nie mogę do niego zadzwonić inaczej, jak tylko z zaproszeniem na kolację. Dopiero potem mogę wszystko inne.
Pozbierałam agrafki i uznałam, że Alicja przesadza. Herbert był synem naszego dawnego dobroczyńcy, znała go od wczesnej młodości, skończył co prawda prawo i ożenił się jakoś olśniewająco dobrze, ale to nie powуd, żeby robić z nim niezwykłe ceregiele!
– No i cуż takiego, kolacja na dwie osoby! – powiedziałam niecierpliwie.
– Ale to ma być kolacja po polsku!
– To co to ma znaczyć? Wszyscy się mają urżnąć i śpiewać „Czerwony pas” czy jak?
– Głupiaś. Musi być bigos albo flaki…
– Flaki chyba z siebie wyprujesz, ale bigos ci przecież przywiozłam!
– Za mało! – westchnęła Alicja ze skruchą. – Został już tylko jeden słoik, resztę zeżarłam. Ewentualnie może być barszczyk. Barszczyk jeszcze mam.
Po polsku, nie po polsku, wciąż nie rozumiałam, w czym problem. Dwie osoby więcej na kolacji, nawet z barszczykiem i bigosem, cуż to jest. Zniecierpliwiona moją tępotą, Alicja wyjaśniła mi w końcu, że cały kłopot tkwi w żonie Herberta. Jest to dama z najwyższej arystokracji, krewna krуlowej, i rzecz polega na tym, że należy ją traktować jak zwyczajną osobę, symulując brak wiadomości o jej pochodzeniu. Rуwnocześnie jednak należy ją podjąć jak krewną krуlowej. Innymi słowy ma być nader wytwornie, a zarazem swobodnie, bez podkreślania, że robi się coś wyjątkowo specjalnego dla niej, za to z podkreśleniem swobody i w ogуle ta wytworność ma wychodzić sama z siebie.
– Rozumiem – powiedziałam w końcu. – Coś tak, jak z tym drugim paleniem fajki…
W Danii mуwi się, że najpierw, w młodości, człowiek pali fajkę, bo nie stać go na potwornie drogie papierosy. Potem już stać go na to, żeby palić papierosy. A potem stać go na to, żeby znуw palić fajkę…
– Coś w tym rodzaju – przyświadczyła Alicja. – Szkoda, że nie jesteś hrabianką z domu ty albo Zosia, boby nam wtedy samo wyszło. Chyba mi Zosia pomoże zrobić więcej bigosu…
– W zamian za to, że nie jest hrabianką? I kiedy to ma być?
– W najbliższym czasie. Rzecz jest pilna, bo Herbert już powinien się włączyć, a ja nie mogę go ruszyć bez kolacji. Najlepiej byłoby jutro albo pojutrze.
– Bigos ci do jutra nie wyjdzie, kapusta się musi gotować. Pojutrze najwcześniej. Co to będzie? Piątek? Bardzo dobry dzień.
Nagabnięta o bigos Zosia wyraziła zgodę, oświadczając jednakże, że kapustę musi zacząć gotować zaraz. Wiadomo było, że ja pуjdę spać najpуźniej, zobowiązałam się zatem dopilnować zgaszenia palnika. Alicja po krуtkim wahaniu uznała, że wpуł do dziesiątej to jeszcze jest zupełnie przyzwoita godzina, i zadzwoniła do Herberta. Herbert radośnie przyjął zaproszenie.
Siedziałam przy stole, typując sobie konie na najbliższy czwartek, to znaczy na jutro, i domagając się od Zosi i Pawła wrуżenia na ślepo, co przyjdzie. Paweł otwierał puszki z kiszoną kapustą, Zosia płukała grzybki. Alicja zajrzała do swojego pokoju, na moment zastygła w drzwiach, po czym cofnęła się i popatrzyła na nas uważnie, jakby sprawdzając naszą tożsamość.
– Zdaje mi się, że jesteście wszyscy? – powiedziała nieufnie. – Kto, u diabła, śpi w takim razie w moim pokoju?!
W pierwszej chwili mignęło mi w głowie, że znуw wdarł się do domu jakiś obcy nieboszczyk, ale natychmiast przypomniałam sobie kukłę. W ktуrymś sprzyjającym momencie Zosia zdążyła ułożyć ją podstępnie na łуżku Alicji.