Читаем Śmierć w Breslau полностью

Mock przedstawił siebie i swojego asystenta. Baron był smukłym i bardzo wysokim mężczyzną około czterdziestki o szczupłych, długich palcach pianisty. Właśnie wyszli od niego fryzjer i manikiurzystka. Baron starał się zwrócić uwagę radcy na efekty ich pracy: wykonywał dłońmi mnóstwo ruchów, ale było to bezskuteczne. Mock patrzył bowiem nie na ręce barona, lecz rozglądał się z zainteresowaniem po wielkim pokoju. Jego uwagę przyciągały rozmaite szczegóły wystroju wnętrza, wśród których nie mógł dostrzec żadnego sensu, żadnej myśli przewodniej, żadnej dominanty, nie mówiąc o stylu. Prawie każdy stojący tu sprzęt zaprzeczał celowości swego istnienia: kiwające się złote krzesło, fotel z którego wyrastała wielka stalowa pięść, stół z tłoczonymi arabskimi ornamentami, które uniemożliwiały postawienie choćby szklanki. Radca nie znał się na sztuce, lecz był pewien, że ogromne obrazy przedstawiające jednocześnie Mękę Pańską, danse macabre i orgiastyczne pląsy, nie wyszły spod ręki człowieka w pełni władz umysłowych.

Natomiast uwagę Forstnera przyciągały trzy terraria napełnione pająkami i wijami. Stały one pod oknem balkonowym na wysokich na metr stojakach. Czwarte terrarium koło błękitnego kaflowego pieca było puste. Zwykle spoczywał w nim mały pyton.

Baronowi udało się w końcu zwrócić uwagę policjantów na swoje wypielęgnowane dłonie. Ze zdumieniem spostrzegli, że pieszczotliwie gładził nimi właśnie owego pytona owiniętego wokół ramienia.

Pięknooki służący rozstawił herbatę i kruche ciasteczka na secesyjnym talerzu, którego podpórka miała kształt koźlich racic. Von Köpperlingk wskazał policjantom miękkie, rozrzucone po podłodze mauretańskie poduszki. Usiedli na nich po turecku. Forstner i służący wymienili szybkie spojrzenia. Nie uszło to uwagi ani Mocka, ani barona.

– Ma pan, drogi baronie, interesującą kolekcję w terrariach – Mock sapiąc wstał z podłogi i oglądał okazy. – Nigdy nie sądziłem, że wije mogą być tak wielkie.

– To Scolopendra Gigantea - rzekł baron z uśmiechem. – Moja Sara ma trzydzieści centymetrów długości i pochodzi z Jamajki.

– Pierwszy raz widzę skolopendrę – Mock z lubością zaciągnął się egipskim papierosem podanym przez kamerdynera. – Jak pan baron sprowadził ten okaz?

– Jest we Wrocławiu pośrednik, który sprowadza na zamówienie różne, wszelkie…

– Robactwo – wszedł mu w słowo Mock. – Kto to taki?

Von Köpperlingk napisał na kartce z bloku listowego ozdobionej herbem nazwisko i adres: Isidor Friedlander, Wallstrasse 27.

– Czy pan baron hoduje również skorpiony? – Mock nie przestawał oglądać skolopendry, która harmonijnie poruszała segmentami swego tułowia.

– Kiedyś miałem kilka.

– Kto je panu sprowadził?

– Właśnie Friedlander.

– Czemu już pan ich nie ma?

– Pozdychały z tęsknoty za pustynią Negew.

Mock nagle przetarł oczy ze zdziwienia. Oto zauważył przytwierdzony do ściany porcelanowy pisuar, w którym leżał lśniący metalowy rozbijak do lodu w kształcie zaostrzonej, wąskiej piramidy.

– Proszę się nie obawiać, panie radco. Ten sprzęt to tylko ozdoba w duchu Duchampa; nikt go nie używa. Rozbijaka również – baron pogładził aksamitny kołnierz bonżurki.

Mock usiadł ciężko na poduszkach i – nie patrząc na gospodarza – zapytał:

– Co skłoniło pana do studiowania orientalistyki?

– Chyba melancholia…

– A co pan baron robił pomiędzy jedenastą a pierwszą w nocy przedwczoraj, w piątek 12 maja? – drugie pytanie zadał tym samym tonem.

– Czy jestem podejrzany? – baron von Köpperlingk zmrużył oczy i wstał z poduszek.

– Proszę odpowiedzieć na pytanie!

– Panie radco, zechce się pan skontaktować z moim adwokatem, doktorem Lachmannem – baron włożył pytona do terrarium i wyciągnął w stronę Mocka dwa długie palce, między którymi tkwiła biała wizytówka. – Na wszystkie pytania będę odpowiadał w jego obecności.

– Zapewniam pana barona, że to pytanie zadam panu niezależnie od tego, czy będzie pan w towarzystwie doktora Lachmanna, czy też kanclerza von Hindenburga. Jeżeli będzie miał pan alibi, zaoszczędzimy fatygi doktorowi Lachmannowi.

Baron namyślał się przez kilkanaście sekund: – Mam alibi. Byłem w domu. Potwierdzi to mój służący Hans.

– Proszę wybaczyć, ale nie jest to żadne alibi. Nie wierzę pańskiemu służącemu, jak zresztą żadnemu służącemu.

– A wierzy pan swojemu asystentowi?

Zanim radca zrozumiał, chciał machinalnie odpowiedzieć „również nie”. Spojrzał na płonące policzki Forstnera i pokręcił głową: – Nie rozumiem. Co ma z panem wspólnego mój asystent?

– Och, znamy się od dawna…

– Ciekawe… Ale dzisiaj dziwnym trafem ukrywali panowie swoją znajomość. Nawet panów przedstawiłem. Dlaczego nie chcieli się panowie ujawniać ze swoją przyjaźnią?

– To nie jest przyjaźń, po prostu znamy się…

Mock odwrócił się do Forstnera i patrzył na niego wyczekująco. Forstner uważnie obserwował deseń dywanu.

Перейти на страницу:

Похожие книги

1. Щит и меч. Книга первая
1. Щит и меч. Книга первая

В канун Отечественной войны советский разведчик Александр Белов пересекает не только географическую границу между двумя странами, но и тот незримый рубеж, который отделял мир социализма от фашистской Третьей империи. Советский человек должен был стать немцем Иоганном Вайсом. И не простым немцем. По долгу службы Белову пришлось принять облик врага своей родины, и образ жизни его и образ его мыслей внешне ничем уже не должны были отличаться от образа жизни и от морали мелких и крупных хищников гитлеровского рейха. Это было тяжким испытанием для Александра Белова, но с испытанием этим он сумел справиться, и в своем продвижении к источникам информации, имеющим важное значение для его родины, Вайс-Белов сумел пройти через все слои нацистского общества.«Щит и меч» — своеобразное произведение. Это и социальный роман и роман психологический, построенный на остром сюжете, на глубоко драматичных коллизиях, которые определяются острейшими противоречиями двух антагонистических миров.

Вадим Кожевников , Вадим Михайлович Кожевников

Детективы / Исторический детектив / Шпионский детектив / Проза / Проза о войне