Minęły trzy kwadranse, a oni tkwili ciągle w przerażającym korku na Manhattanie i do Queens Midtown Tunnel, łączącego Manhattan z Queens, gdzie znajdowało się lotnisko Kennedy'ego, z którego miał odlecieć, było jeszcze nieskończenie daleko. Hinduski kierowca (miał wrażenie, że taksówkami w Nowym Jorku kierują wyłącznie Hindusi) nie przestawał mówić, uśmiechał się, nieustannie uspokajał go, że na pewno zdążą, ale on wiedział, że nawet gdyby siedzieli w tej taksówce pół dnia i samolot już dawno odleciał bez niego, ten Hindus ciągle by mu wmawiał, że zdążą.
Hinduscy taksówkarze w Nowym Orleanie byli tacy sami.
Ten jednak tutaj uosabiał najgorsze, co mogło mu się zdarzyć: był młody i wylękniony.
Taksówkarz w Nowym Jorku może być niewidomy, ale nie może być wylękniony!
Na Manhattanie o tej porze dnia nie można wyprzedzać, patrząc przedtem w nieskończoność w lusterko wsteczne. Tutaj trzeba mignąć migaczem, przyśpieszyć, nacisnąć klakson i zmienić pas ruchu.
To wiedział nawet on, chociaż nigdy nie był taksówkarzem.
Gdy dotarli do lotniska, Hindus ciągle się uśmiechał, a on miał dokładnie 18 minut do odlotu.
Był wściekły na siebie, na swoją głupotę, na Nowy Jork, na wszystkich Hindusów i na swoją bezsilność.
Biegł jak szalony do swojego terminalu, modląc się w duchu, aby nie wyrzucili go z listy pasażerów, uszczęśliwiając kogoś z listy oczekujących.
Nie mogli mu tego zrobić!
Ona przecież ma odebrać go w Paryżu i na pewno będzie na niego czekać.
Nie, tego mu nie zrobią…
Gdy dobiegł, TWA800 był już odprawiony.
Pierwsza i business class siedziały w samolocie i sączyły szampana, jak przypuszczał, ostatnie rzędy economy wołano właśnie do bramy.
Wiedział, że przegrał z czasem. Tak idiotycznie i bez sensu przegrał.
Zebrał wszystkie siły, przykleił do twarzy najpiękniejszy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć w tej chwili, i podszedł do młodej, tęgiej blondynki w uniformie TWA, która stała z telefonem przy bramie, nad którą świecił się numer jego lotu.
– Pani oczywiście wie, że ja muszę polecieć tym samolotem. Delta mnie tu przeniosła wbrew mojej woli, wy to potwierdziliście faksem i telefonem, i ja ten faks mogę pani zaraz pokazać. Czy mój rząd był już wywoływany do wyjścia? – zapytał najbardziej spokojnym głosem, jaki mógł teraz z siebie wydobyć. Sądził, że bezczelnością zmusi ją do defensywy.
Zrozumiała tę grę natychmiast. Uśmiechnęła się i zapytała o nazwisko.
Gdy je przeliterował, sprawdziła w komputerze i powiedziała spokojnie:
– Ma pan ogromne szczęście. Gdy pana wyrzuciliśmy z tego lotu, bo się pan spóźnił, Delta przyjęła pana na lot o dwudziestej trzydzieści pięć. Tylko dlatego, że był pan tam pierwszy na liście oczekujących, że ktoś odwołał swój lot w ostatnim momencie i że przez awarię ich komputera nie zdjęli pana z listy po rezerwacji u nas. Ma pan względy u komputerów. Oni są na tym samym terminalu. Radzę jak najszybciej przejść do nich. W Paryżu będzie pan tylko pół godziny później, niż byłby pan z nami.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, odwróciła głowę i zajęła się innym pasażerem.
Zarejestrował w biegu tutaj, że Delta ma swoje stanowiska we wschodniej części tego terminalu, więc teraz nie mówiąc słowa, odwrócił się i pobiegł w tamtym kierunku.
Gdy dotarł do stanowiska Delty, ciągle jeszcze kłębił się tam tłum. Odetchnął.
Delta zawsze miała czas. Wiedział to od kilku lat, gdy zaczął z nimi latać.
Dopiero gdy odbierał kartę pokładową, zdał sobie sprawę, że ona nie wie o tej nagłej zmianie lotu, a oni wywołują już pasażerów do samolotu i telefonu też nie ma w pobliżu.
Wyślę jej e-mail z pokładu samolotu i zadzwonię do hotelu – pomyślał.
Podniósł walizkę i torbę z laptopem i wszedł do rękawa prowadzącego do samolotu.
Gdy odnalazł i zajął swoje miejsce przy oknie, poczuł się nagle ogromnie zmęczony.
Siedział nieruchomo. Gdy samolot podnosił się ociężale, patrzył zupełnie spokojnie na fantastyczną iluminację Nowego Jorku rozciągającą się za oknem i myślał, że po raz pierwszy od długiego czasu może na to patrzeć i się nie boi.
Gdy światła Nowego Jorku stały się bezkształtną mgławicą, zamknął oczy i tak naprawdę teraz dopiero zaczął podróż.
Leciał do Paryża tylko dla niej i tylko do niej.
Jeszcze tylko kilka godzin i ją zobaczy.
Nie chciał po raz kolejny powtarzać sobie, co jej powie, o co zapyta, jak dotknie jej dłoni.
Nie chciał, bo wiedział, że i tak nie będzie tak jak w tym słodkim planie, który sobie ułożył. Nie będzie, bo ona jest nieprzewidywalna i wystarczy, że powie jedno słowo i wszystko ułoży się inaczej.
Tak było nawet z ich rozmowami na ICQ. Mimo że on mówił więcej i tak ona ustalała i zmieniała tematy. Ale plan wolał mieć, głównie ze względu na radość planowania.
Nagle poczuł, że bardzo chciałby napić się wina.