Drezno było straszliwie zniszczone. Kiedy Goethe jako młody student odwiedził miasto, zastał tam jeszcze smutne ruiny:
„Von der Kuppel der Frauenkirche sah ich diese leidi-gen Trummer zwischen die schbne stadtische Ordnung hineingesat; da riihmte mir der Kiister die Kunst des Bau-meisters, welcher Kirche und Kuppel auf einen so uner-wiinschten Fali schon eingerichtet und bombenfest erbauthatte. Der gute Sakristan deutete mir alsdann auf Ruinen nach allen Seiten und sagte bedenklich lakonisch: Das hat der Feind gethan!”
Następnego ranka dwie małe dziewczynki i ja przekroczyliśmy rzekę Delaware w miejscu, gdzie kiedyś przeprawił się przez nią George Washington. Zwiedziliśmy Światową Wystawę w Nowym Jorku, zobaczyliśmy, jak wygląda przeszłość według Forda i Walta Disneya oraz jak będzie wyglądała przyszłość według General Motors.
Ja zaś zapytywałem siebie o teraźniejszość: jak jest szeroka i głęboka i ile z niej należy do mnie.
Przez następnych kilka lat prowadziłem zajęcia w znanym Studium Autorskim przy Uniwersytecie Stanu Iowa. Wpadłem tam w pewne zupełnie cudowne tarapaty, ale wybrnąłem z nich jakoś. Zajęcia miałem po południu. Przed południem pisałem i nie wolno mi było przeszkadzać. Pracowałem nad swoją słynną książką o Dreźnie.
Wtedy właśnie pewien dobry człowiek nazwiskiem Seymour Lawrence podpisał ze mną umowę na trzy książki. Powiedziałem:
— W porządku. Pierwszą z nich będzie moja słynna książka o Dreźnie.
Przyjaciele nazywają Seymoura Lawrence’a po prostu Samem. I ja mówię teraz do niego:
— Sam, to jest ta książka.
Jest taka cienka, rozwichrzona i bełkotliwa, Sam, bo trudno jest powiedzieć coś mądrego na temat masakry. Wszyscy powinni być zabici, nigdy już niczego nie mówić ani nie pragnąć. Po masakrze powinna zapanować wielka cisza i rzeczywiście jest cisza, którą naruszają tylko ptaki. A co mówią ptaki? To, co można powiedzieć na temat masakry: „It-it?”
Zapowiedziałem swoim synom, że pod żadnym pozorem nie wolno im brać udziału w rzeziach ani cieszyć się na wieść o masakrze wrogów.
Powiedziałem im również, żeby nie pracowali w firmach produkujących narzędzia mordu i żeby wyrażali pogardę dla ludzi, którzy myślą, że takie narzędzia są nam potrzebne.
Jak już wspomniałem, odwiedziłem niedawno Drezno z moim przyjacielem O’Hare’em. Bawiliśmy się znakomicie w Hamburgu, w Berlinie Zachodnim i w Berlinie Wschodnim, w Wiedniu i w Salzburgu, w Helsinkach, a także w Leningradzie. Było to dla mnie bardzo cenne, gdyż obejrzałem wiele autentycznych scenerii do moich przyszłych wymyślonych opowiadań. Jedno z nich będzie zatytułowane
I tak dalej.
Samolot Lufthansy miał lecieć z Filadelfii przez Boston do Frankfurtu. O’Hare wsiada w Filadelfii, a ja w Bostonie. Jednak lotnisko w Bostonie nie przyjmowało i samolot poleciał z Filadelfii prosto do Frankfurtu, a ja stałem się niepotrzebnym człowiekiem w bostońskiej mgle i Lufthansa wsadziła mnie do samochodu razem z innymi niepotrzebnymi ludźmi i wysłała nas do motelu na niepotrzebną noc.
Czas stanął w miejscu. Ktoś igrał sobie zegarami, i to nie tylko ściennymi, lecz także ręcznymi. Maleńka wskazówka na moim zegarku drgała, a potem mijał rok, zanim drgnęła znowu.
Byłem całkowicie bezradny wobec tego zjawiska. Jako człowiek musiałem wierzyć zegarom i kalendarzom.
Wiozłem ze sobą dwie książki, które miałem zamiar czytać w samolocie. Jedną z nich były
Drugą książką był
Céline był dzielnym francuskim żołnierzem w pierwszej wojnie światowej — dopóki nie został raniony w głowę. Od tego czasu nie sypiał i słyszał głosy. Został lekarzem i w dzień leczył biedaków, zaś nocami pisał swoje groteskowe powieści. Nie ma sztuki bez tańca ze śmiercią, pisał Céline.
„Prawdą jest śmierć — pisał. — Walczyłem z nią pięknie, jak długo mogłem… tańczyłem z nią, stroiłem ją, nadskakiwałem jej… obwieszałem ją serpentynami, łaskotałem.”
Czas był jego obsesją. Panna Ostrowsky przypomniała mi zadziwiającą scenę ze