Читаем Rzeźnia numer pięć полностью

Zastanawiam się niekiedy nad swoim wykształceniem. Po drugiej wojnie światowej uczęszczałem przez jakiś czas na uniwersytet w Chicago. Byłem studentem na Wydziale Antropologii. Uczono wtedy, że między ludźmi nie ma absolutnie żadnej różnicy. Może zresztą uczą tego i dzisiaj.

Poza tym uczono nas jeszcze, że nie ma ludzi śmiesznych, złych ani odrażających.

Mój ojciec na krótko przed śmiercią powiedział:

— Czy wiesz, że w żadnym z twoich opowiadań nie występuje czarny charakter?

Powiedziałem mu, że jest to jedna z rzeczy, jakich nauczyłem się na studiach zaraz po wojnie.

* * *

Studiując antropologię pracowałem jednocześnie jako reporter kryminalny dla słynnej Agencji Prasowej Miasta Chicago za dwadzieścia osiem dolarów tygodniowo. Pewnego razu przeniesiono mnie z nocnej zmiany na dzienną i pracowałem szesnaście godzin bez przerwy. Finansowała nas cała prasa miejscowa oraz Associated Press i United Press i tak dalej. Zapewnialiśmy obsługę dziennikarską sal sądowych i komisariatów policji, straży pożarnej, Straży Przybrzeżnej na jeziorze Michigan i tak dalej. Z instytucjami, które nas finansowały, byliśmy połączeni pocztą pneumatyczną, rurami biegnącymi pod ulicami miasta.

Reporterzy przekazywali telefonicznie swoje doniesienia pisarzom, którzy siedzieli ze słuchawkami na uszach i pisali na woskówkach do powielacza. Notatki powielano i wkładano do wyłożonych aksamitem mosiężnych walców, natychmiast połykanych przez rury poczty pneumatycznej. Najbardziej bezwzględne były kobiety, które objęły stanowiska mężczyzn powołanych do wojska.

Swój pierwszy wypadek musiałem właśnie relacjonować przez telefon jednej z tych piekielnych dziewczyn. Była to sprawa młodego człowieka, który po powrocie z wojska dostał pracę windziarza i obsługiwał staromodną windę w jakimś biurowcu. Na parterze drzwi windy stanowiła żelazna ozdobna krata, przeplatana gałązkami żelaznego bluszczu. Na żelaznej gałązce siedziały dwa żelazne gołąbki.

Były żołnierz postanowił zjechać windą do piwnicy, wszedł więc do kabiny i ruszył w dół, ale zaczepił obrączką ślubną o kratę. Tak więc zawisł w powietrzu, podłoga windy uciekła mu spod stóp, a sufit zmiażdżył go. Zdarza się.

Zatelefonowałem o wypadku i kobieta, która miała zrobić z tego notatkę, spytała:

— A co na to jego żona?

— Ona jeszcze o niczym nie wie — powiedziałem. — To się zdarzyło przed chwilą.

— Zadzwoń do niej. Musimy mieć jej słowa.

— Co?

— Powiedz, że jesteś kapitan Finn z policji. Powiedz, że masz dla niej smutną nowinę. Przekaż wiadomość i zapamiętaj jej słowa.

Zrobiłem tak, jak mi kazała. Żona powiedziała to, czego można było oczekiwać. Że mają małe dziecko, i tak dalej.

Kiedy wróciłem do biura, ta kobieta spytała mnie, już z własnej ciekawości, jak wyglądał ten zmiażdżony facet, kiedy go zmiażdżyło.

Opowiedziałem jej.

— Czy to cię ruszyło? — spytała. Jadła właśnie czekoladowy batonik.

— Nie, Nancy — odpowiedziałem. — Na wojnie widziałem dużo gorsze rzeczy.

* * *

Nawet wtedy pisałem już rzekomo książkę o Dreźnie. W Ameryce niewiele wiedziano o tym nalocie. Mało kto zdawał sobie sprawę, że było to dużo gorsze niż na przykład Hiroszima. Ja też tego nie wiedziałem. Sprawie nie nadawano rozgłosu.

Kiedyś zdarzyło mi się opowiedzieć na przyjęciu pewnemu profesorowi z Uniwersytetu Chicagowskiego o nalocie, tak jak go widziałem, i o książce, którą chcę napisać. Profesor, który należał do czegoś, co nazywało się Komitetem Myśli Społecznej, opowiedział mi wówczas o obozach koncentracyjnych i o tym, jak Niemcy robili mydło i świece z tłuszczu pomordowanych Żydów i tak dalej.

Mogłem tylko powiedzieć:

— Wiem, wiem.

* * *

Po drugiej wojnie światowej ludzie niewątpliwie stali się bardzo surowi. Ja zaś zacząłem pracować w dziale reklamy firmy General Electric w Schenectady, stan Nowy Jork, i wstąpiłem do ochotniczej straży pożarnej w osadzie Alplaus, gdzie kupiłem swój pierwszy domek. Mam nadzieję, że nie spotkam nigdy surowszego człowieka niż mój ówczesny szef. Był podpułkownikiem reklamy w Baltimore. Kiedy pracowałem w Schenectady, wstąpił do Holenderskiego Kościoła Zreformowanego, który jest naprawdę bardzo surowym kościołem.

Od czasu do czasu zapytywał mnie szyderczo, dlaczego nie byłem oficerem, jakbym zrobił coś złego.

Oboje z żoną straciliśmy swoją podściółkę tłuszczową. Były to dla nas lata chude. Przyjaźniliśmy się z całą masą chudych byłych żołnierzy i z ich chudymi żonami. Najsympatyczniejszymi weteranami w Schenectady, najlepszymi i najweselszymi, i najbardziej nienawidzącymi wojny byli ci, którzy rzeczywiście powąchali prochu.

Napisałem wówczas do Wojsk Lotniczych z prośbą o bliższe informacje na temat nalotu na Drezno: kto wydał rozkaz, ile samolotów brało w nim udział, dlaczego to zrobiono, co to dało i tak dalej. Odpowiedział mi ktoś, kto podobnie jak ja pracował w dziale łączności ze społeczeństwem. Odpowiedział, że niestety informacje na ten temat są nadal otoczone tajemnicą wojskową.

Przeczytałem ten list na głos żonie i powiedziałem:

Перейти на страницу:

Похожие книги

Аччелерандо
Аччелерандо

Сингулярность. Эпоха постгуманизма. Искусственный интеллект превысил возможности человеческого разума. Люди фактически обрели бессмертие, но одновременно биотехнологический прогресс поставил их на грань вымирания. Наноботы копируют себя и развиваются по собственной воле, а контакт с внеземной жизнью неизбежен. Само понятие личности теперь получает совершенно новое значение. В таком мире пытаются выжить разные поколения одного семейного клана. Его основатель когда-то натолкнулся на странный сигнал из далекого космоса и тем самым перевернул всю историю Земли. Его потомки пытаются остановить уничтожение человеческой цивилизации. Ведь что-то разрушает планеты Солнечной системы. Сущность, которая находится за пределами нашего разума и не видит смысла в существовании биологической жизни, какую бы форму та ни приняла.

Чарлз Стросс

Научная Фантастика