— Gdyby nie to, że Ian Drummond, ty i ja byliśmy kiedyś przyjaciółmi i, jak myślę, jesteśmy nimi nadal, nigdy bym do ciebie z tym nie przyszedł — zaczął Parker. — To, co ci powiem, jest tajemnicą służbową. No, niezupełnie może, bo uzyskałem zgodę moich zwierzchników, aby mówić z tobą na ten temat... — Znowu urwał. Alex milczał nadal. — Nie wiem, czy mam słuszność, ale wydaje mi się, że Ian jest w niebezpieczeństwie... — powiedział wreszcie inspektor. — W dużym niebezpieczeństwie, nie mniejszym może niż wtedy, kiedy razem z nami latał nad Niemcami. Może nawet w większym, powiedziałbym, bo wtedy wiedzieliśmy, co nam grozi. Byliśmy uzbrojeni, czujni, wyszkoleni w zwalczaniu tego niebezpieczeństwa i mieliśmy tyle samo szans, co atakujący nas myśliwiec. Teraz jest inaczej.
Głowa Sary Drummond zniknęła z wyobraźni Alexa i na jej miejsce pojawiła się roześmiana twarz w oficerskiej, nasuniętej na bakier czapce. Taki był Ian wtedy. Niewiele się zmienił. Utył może trochę, ale ciągle wyglądał jak chłopak. Duży, genialny chłopak o uśmiechu, który rozbrajał wszystkich i nic dziwnego, że rozbroił także największą aktorkę Wielkiej Brytanii.
— Jak to? Ian?
— Tak. Jak wiesz, Ian jest chemikiem. Wiesz także, że zrobił to, co w innych zawodach nazywałoby się wielką karierą. Wśród uczonych nie używa się tego określenia. Ale Ian jest światową znakomitością w dziedzinie tworzyw syntetycznych. On i jego najbliższy współpracownik, Harold Sparrow, pracują w tej chwili nad syntezą siarki. Nie umiem powiedzieć o tej sprawie zbyt wiele, bo nie jestem specjalistą. Zresztą ty też nie jesteś. Ważne jest to, że ich badania mogą przynieść prawdziwą rewelację w sensie przemysłowym. Jeżeli to, nad czym pracują, przyniesie owoce, sprawa stosowania mas plastycznych rozrośnie się w krótkim czasie niesłychanie. Od syntetycznych tanich domków do leciutkich kuloodpornych pancerzy dla czołgów i absolutnie odpornych na wzrost temperatury kadłubów samolotów naddźwiękowych. Powtarzam ci tylko to, co usłyszałem. Oczywiście, jest to więcej niż tajemnica wojskowa... chociaż okazuje się, że zna ją zbyt wiele osób.
— Rozumiem.
— Myślę, że trochę już rozumiesz. I Drummond, i Sparrow są nie tylko naukowcami, ale i ludźmi interesu. Chociaż przeprowadzają badania pod wysokim protektoratem jednego z naszych na pół rządowych koncernów, nie zwierzają się nikomu. Mimo to sprawa wypłynęła na zewnątrz.
— Skąd wiesz?
— Stąd... — powiedział inspektor i wyciągnął z zewnętrznej kieszeni marynarki kopertę. — Wiedziałem, że o to zapytasz. Chcę ci to pokazać. Jeżeli tajemnica jest znana komuś zupełnie obcemu, nie ma powodu, żeby jej nie powierzyć tobie. Zresztą muszę ci zaufać.
Podał Alexowi list. Joe wyjął z koperty niewielką, zwykłą kartkę, pokrytą maszynowym pismem, i zaczął czytać półgłosem:
Do Scotland Yardu
Panu Ianowi Drummond i panu Haroldowi Sparrow grozi niebezpieczeństwo. Chodzi o ich badania. Są komuś bardzo potrzebne. Próbowano kupić. Teraz będą próbowali ich zmusić do milczenia. To straszne. Ratujcie ich!
Przyjaciel Anglii
Alex roześmiał się.
— To brzmi jak list napisany przez wariata, który przeczytał za wiele komiksów — powiedział szczerze. — Nie tak wyobrażam sobie ostrzeżenie serio. Dostajecie chyba codziennie setki takich listów. Na pewno grożą, że zabiją królową albo wysadza parlament, albo podłożą bombę pod obcą ambasadę. Takich maniaków są setki, może nawet tysiące. Nie. Nie przejmowałbym się tym.
— I ja nie — powiedział inspektor — gdyby nie kilka punktów, które to wykluczają. Po pierwsze: maniak, który by wiedział, na przykład, że dziś w nocy mamy wypróbować latającą łódź podwodną, byłby nie tylko maniakiem, gdyby termin był prawdziwy, a sprawę tej łodzi otoczono ścisłą tajemnicą.
— Chcesz powiedzieć, że zastanawia cię, skąd autor tego listu wie o pracy Drummonda i Sparrowa, tak?