Lepiej by już milczała —to było kompletnie bez sensu. W ogóle ta miła O… jakby to powiedzieć… ma niewłaściwie skalkulowaną prędkość języka: w przeliczeniu na sekundę prędkość języka zawsze powinna być nieco mniejsza niż prędkość myśli, w żadnym razie na odwrót.
U wylotu alei, na wieży akumulacyjnej dzwon donośnie wybił 17. Godzina osobista minęła. I-330 oddalała się razem z tamtym, esowatym numerem męskim. Twarz miał taką —budzącą szacunek, a teraz widzę, że nawet znajomą. Gdzieś go spotkałem —nie pamiętam już, gdzie.
I na pożegnanie —ciągle iksowato —uśmiechnęła się do mnie:
— Zajrzyjcie pojutrze do audytorium 112. Wzruszyłem ramionami:
— Jeżeli będę miał przydział —akurat do tego audytorium… Ona z jakąś niezrozumiałą pewnością:
— Do tego.
Ta kobieta robiła na mnie równie nieprzyjemne wrażenie co przypadkiem zaplątany w równaniu nierozkładalny element urojony. Cieszyłem się, że chociaż na chwilę zostanę sam z miłą O.
Ramię w ramię minęliśmy wylot czterech alej. Na rogu —ona musiała w prawo, ja —w lewo.
— Tak bym chciała dzisiaj do was przyjść, spuścić zasłony. Właśnie dzisiaj, zaraz… —O nieśmiało podniosła na mnie okrągłe, kryształowo niebieskie oczy.
Śmieszna. Cóż mogłem jej odpowiedzieć? Była u mnie nie dalej jak wczoraj i nie gorzej ode mnie wiedziała, że nasz najbliższy dzień seksualny przypada pojutrze. To po prostu ciągle to samo jej „wyprzedzenie, myśli” —jak (czasem szkodliwe) wyprzedzenie iskry zapłonowej w silniku.
Przed rozstaniem dwa… nie, będę ścisły: trzy razy pocałowałem cudowne, niebieskie, nie skalane żadną chmurką oczy.
Notatka 3
Przejrzałem wczorajsze notatki i widzę: pisałem nie dość jasno. Wszystko to jest wprawdzie zupełnie jasne dla każdego z nas. Ale kto wie: może wy, nieznani, którym
Jestem przekonany, że dzikus patrząc na marynarkę myślał: „No i po co to? Tylko zawada”. Wydaje mi się, że będziecie patrzyć kropka w kropkę tak samo, kiedy powiem wam, że od czasów Wojny Dwustuletniej nikt z nas nie był za Zielonym Murem.
Ależ, moi drodzy, trzeba troszkę myśleć, to bardzo pomaga. Przecież to jasne: cała historia ludzka, o ile wiemy, to dzieje przejścia od koczowniczych do osiadłych form życia. Co za tym idzie, najbardziej osiadła forma życia (nasza) —to zarazem forma najdoskonalsza (nasza), nieprawdaż? Ludzie mogli się miotać po ziemi z kąta w kąt w czasach prehistorycznych, kiedy istniały narody, wojny, handle, odkrycia różnych tam ameryk. Ale po co to komu, komu to dziś potrzebne?
Owszem, zakładam: ta osiadłość weszła w zwyczaj nie bez trudu i nie od razu. Kiedy podczas Wojny Dwustuletniej drogi uległy zniszczeniu i zarosły trawą —z początku pewnie bardzo niewygodne wydawało się życie w miastach oddzielonych od siebie gęstwą zielonych lasów. Ale co z tego? Kiedy człowiek utracił ogon, pewnie też nie od razu nauczył się opędzać od much bez jego pomocy. Z początku na pewno brała go tęsknota za ogonem. Ale dziś —czy możecie sobie wyobrazić, że macie ogon? Albo: wyobrażacie sobie, że wychodzicie na ulicę —nago, bez „marynarki” (bo wy może jeszcze spacerujecie w „marynarkach”)? To samo tutaj: nie umiem sobie wyobrazić miasta obnażonego z Zielonego Muru, nie mogę sobie wyobrazić życia nie przybranego w liczbowy habit Dekalogu.
Dekalog… Właśnie ze ściany w moim mieszkaniu surowo a tkliwie patrzą mi w oczy purpurowe w złotym polu cyfry jego tablic… Mimo woli przychodzi na myśl to co starożytni nazywali „ikoną” —chciałoby mi się układać wiersze albo modlitwy (na jedno wychodzi). Ach, czemu nie jestem poetą, bym oddał ci należną chwałę, o Dekalogu, o serce i tętno Państwa Jedynego!