Co wieczór schodzą do Rozpadliny. Po pnączach. Trzeciego wieczoru próbowałem pójść kawałek z nimi, aby się temu przyjrzeć, lecz zostałem otoczony przez sześciu Bikurów i grzecznie, ale stanowczo odprowadzony z powrotem do wioski. Przy tej okazji po raz pierwszy zaobserwowałem u nich coś w rodzaju agresji, w związku z czym z pewnym niepokojem czekałem na ich powrót.
Nazajutrz celowo zostałem w chacie, ale zaraz jak tylko odeszli, pobiegłem nad krawędź przepaści, gdzie wcześniej postawiłem trójnóg z kamerą. Na hologramie ujrzałem Bikurów chwytających oburącz pnącza i spuszczających się po nich ze skał równie zwinnie i szybko, jak mogłyby to uczynić leśne małpiatki.
– Co robicie, kiedy schodzicie do przepaści? – zapytałem nazajutrz Ala.
Popatrzył na mnie z tym anielskim, ekstatycznym uśmiechem, którego zaczynałem już powoli nienawidzić.
– Należysz do krzyżokształtu – powiedział takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.
– Modlicie się tam?
Bez odpowiedzi.
Zastanawiałem się przez chwilę.
– Ja też idę śladem krzyża – powiedziałem, wiedząc, iż zostanie to przetłumaczone: “należę do krzyżokształtu”. Lada dzień przestanę korzystać z usług komlogu jako tłumacza, ale ta rozmowa była zbyt ważna, żeby pozostawić cokolwiek przypadkowi. – Czy to znaczy, że powinienem pójść z wami na dół?
Przez sekundę lub dwie wydawało mi się, że Al intensywnie myśli. Po raz pierwszy zdarzyło mi się zauważyć, żeby ktoś z Trzech Dwudziestek i Dziesiątki zmarszczył brwi.
– Nie możesz – odparł wreszcie. – Należysz do krzyżokształtu, ale nie jesteś jednym z Trzech Dwudziestek i Dziesiątki.
Podejrzewam, że musiał wspiąć się na wyżyny swoich możliwości intelektualnych, aby przeprowadzić to rozróżnienie.
– A co byście zrobili, gdybym jednak poszedł za wami? – zapytałem, nie spodziewając się usłyszeć żadnej odpowiedzi. Hipotetyczne pytania natrafiły zawsze na taką samą barierę niezrozumienia, jak wszelkie próby umiejscowienia jakichkolwiek wydarzeń w czasie.
Tym razem jednak stało się inaczej. Na twarzy Alfy znowu pojawił się anielski uśmiech i mały człowieczek odparł łagodnie:
– Jeżeli spróbujesz tam zejść, przyciśniemy cię do trawy, weźmiemy ostre kamienie, poderżniemy ci gardło i będziemy trzymać cię tak długo, aż wypłynie z ciebie krew i przestanie bić serce.
Nie odezwałem się na to ani słowem. Zastanawiałem się tylko, czy Alfa słyszy łomot mojego serca, o którym był uprzejmy przed chwilą wspomnieć. Cóż, pomyślałem, przynajmniej nie muszę się już gryźć tym, że uważają mnie za boga.
Potem Al wypowiedział jeszcze jedno zdanie, które do tej pory nie daje mi spokoju:
– A jeśli zrobisz to jeszcze raz, będziemy musieli znowu cię zabić.
Bardzo długo patrzyliśmy na siebie w milczeniu, każdy przekonany o tym, że drugi jest absolutnym idiotą.
Każde nowe odkrycie tylko potęguje mętlik w mojej głowie.
Od początku pobytu w wiosce nie dawał mi spokoju całkowity brak dzieci. Przeglądając notatki, napotykam częste wzmianki na ten temat w ustnych relacjach, które dyktuję komlogowi, natomiast nie znalazłem ani słowa o tym w tej osobistej bazgraninie, którą nazywam dziennikiem. Być może dlatego, że bałem się myśleć o niepokojących wnioskach, jakie wypływają z tego faktu.
Moje częste, choć może niezbyt udolne próby przeniknięcia tajemnicy spełzły na niczym. Każdy zagadnięty członek społeczności uśmiecha się tylko anielsko, po czym częstuje mnie odpowiedzią, przy której bełkot niedorozwiniętego mieszkańca najbardziej zacofanej osady na najodleglejszej planecie mógłby się wydawać pełnym głębokich treści aforyzmem. Najczęściej jednak odpowiedzią jest milczenie.
Pewnego dnia zatrzymałem się przed osobnikiem, któremu nadałem imię Del, zaczekałem kilka minut, aż mnie zauważy, po czym zapytałem:
– Dlaczego nie macie dzieci?
– Jesteśmy Trzema Dwudziestkami i Dziesiątką – odparł łagodnie.
– Gdzie są dzieci?
Żadnej reakcji, tylko puste spojrzenie.
Odetchnąłem głęboko kilka razy.
– Kto z was jest najmłodszy?
Del sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał, usiłując zgłębić, co się kryje za tym pojęciem. Niestety, wszystko wskazywało na to, że go przerasta. Nie byłem w stanie pojąć, jak to możliwe, żeby Bikurowie całkowicie zatracili poczucie czasu. Jednak po mniej więcej minucie Del wskazał Ala, siedzącego w słońcu przy prymitywnym warsztacie tkackim, i powiedział:
– Ten wrócił ostatni.
– Wrócił? Skąd?
Del spoglądał na mnie obojętnie, bez śladu zniecierpliwienia.
– Należysz do krzyżoksztahu, więc musisz znać drogę krzyża.
Skinąłem głową. Nabrałem już wystarczająco dużo doświadczenia, aby wiedzieć, że nie ma co posuwać się dalej w tym kierunku, gdyż lada chwila wpadniemy w jedną z całkowicie alogicznych pętli i nasza rozmowa na tym się zakończy.
– Z tego wynika, że Al urodził się jako ostatni. Powrócił. Czy inni… też wrócą?
Nie jestem pewien, czy sam do końca rozumiałem swoje pytanie. W jaki sposób można dowiedzieć się czegoś na ten temat, kiedy w języku rozmówcy nie istnieje słowo “dziecko”, on sam zaś nie wie, co to czas? Del chyba jednak zrozumiał, o co mi chodzi, gdyż skinął głową.