Читаем Hyperion полностью

– Chyba jesteśmy już dość wysoko – zauważyła Brawne Lamia niezbyt pewnym głosem.

– Najwyższy punkt liczącej dziewięćdziesiąt sześć kilometrów trasy kolejki linowej znajduje się na zboczu góry Dryden, piątego co do wielkości szczytu Gór Cugielnych, na wysokości dziewięciu tysięcy dwustu czterdziestu sześciu metrów – wyrecytował jednym tchem Silenus.

Pułkownik Kassad obrzucił badawczym spojrzeniem wnętrze wagonika.

– To jest kabina ciśnieniowa. Przed chwilą pyknęło mi w uszach.

– Patrzcie… – szepnęła Lamia.

Słońce od dłuższej chwili spoczywało na tworzącej horyzont krawędzi chmur, ale teraz nagle zapadło się pod nie, rozpalając od środka szarobiałe, kłębiaste zwały i rozświetlając promienistą zorzą cały zachodni nieboskłon. Śnieżne nawisy i lodowe iglice wciąż jeszcze lśniły kilometr i wyżej nad posuwającym się uparcie naprzód wagonikiem, ale ich blask szybko przygasał, w górze zaś, na ciemniejącej czaszy nieba, pojawiły się pierwsze gwiazdy.

– M. Lamia, może opowiesz nam teraz swoją historię? – zwrócił się konsul do ciemnowłosej kobiety. – Pójdziemy spać później, tuż przed dotarciem do Baszty.

Lamia wysączyła z kieliszka resztkę wina.

– Wszyscy macie ochotę jej wysłuchać? – zapytała.

Pielgrzymi skinęli głowami. Tylko Martin Silenus wzruszył ramionami.

– W porządku.

Odstawiła pusty kieliszek, podwinęła pod siebie nogi, oparła łokcie na kolanach i zaczęła opowieść.

Opowieść DetektywaDługie pożegnanie

Już w chwili kiedy wszedł do mojego biura, zorientowałam się, że to będzie niezwykła sprawa. Był piękny – nie zniewieściały ani ładniutki jak modele albo gwiazdy holofilmowe, tylko po prostu… piękny.

Z pewnością nie przewyższał mnie wzrostem, a ja przecież urodziłam się i wychowałam na Lususie, w 1,3 g. Wystarczył jednak jeden rzut oka, aby przekonać się, że mój gość nie pochodzi z Lususa, gdyż jego smukłe, dobrze umięśnione ciało było zbyt proporcjonalnie zbudowane. Rysy twarzy świadczyły o niespożytej energii, pewnej zmysłowości oraz uporze jej właściciela: nisko sklepione brwi, wystające kości policzkowe, niewielki nos, masywna szczęka i szerokie usta. Oczy miał duże, piwne, i wyglądał na niespełna trzydzieści lat standardowych.

Oczywiście nie zarejstrowałam tego wszystkiego od razu. Moją pierwszą myślą było: “Czyżby klient?” Drugą zaś: “Cholera, ten facet jest piękny!”

– M. Lamia?

– Aha.

– M. Lamia z biura detektywistycznego WszechSieć?

– Aha.

Rozejrzał się z taką miną, jakby mi nie wierzył. Doskonale go rozumiałam. Moje biuro znajduje się na dwudziestym trzecim poziomie zapyziałego przemysłowego kopca w najstarszej części Żelaznej Świni na Lususie. Wszystkie trzy okna wychodzą na Przekop Techniczny numer 9, gdzie jest zawsze ciemno i mokro z powodu kondensacji pary wodnej na wielkich filtrach umieszczonych na wyższych poziomach kopca.

Co tam, przynajmniej jest tanio, a zdecydowana większość klientów kontaktuje się ze mną przez telefon.

– Mogę usiąść? – zapytał, najwidoczniej doszedłszy do wniosku, że porządna agencja detektywistyczna może jednak mieścić się w takich slumsach.

– Jasne – odparłam i wskazałam mu fotel. – Proszę się rozgościć, M…

– Johnny – powiedział.

Nie wyglądał mi na takiego, który jest ze wszystkimi po imieniu. Coś szeptało mi do ucha, że koleś ma do czynienia z wielkimi pieniędzmi. Nie chodziło o jego strój – miał na sobie nie rzucające się w oczy, szaro-czarne ubranie, choć uszyte z nieco lepszego materiału, niż to się zazwyczaj spotyka – a raczej o to, co nazywa się “klasą”. W dodatku ten akcent… Jestem dobra w odróżnianiu akcentów – w moim zawodzie bardzo się to przydaje – ale nie byłam w stanie domyślić się, z jakiej planety pochodzi mój piękniś, ani nawet z jakiego rejonu Hegemonii.

– Co mogę dla ciebie zrobić, Johnny? – zapytałam i sięgnęłam po butelkę szkockiej, którą tuż przed jego wejściem zamierzałam schować do szuflady.

Pokręcił głową. Może bał się, że każę mu pić prosto z butelki. Do diabła, ja też mam swoją klasę; zawsze trzymam w zapasie parę papierowych kubków.

– M. Lamia – powiedział z tym swoim eleganckim akcentem, który wciąż bezskutecznie próbowałam zlokalizować – przyszedłem tu, żeby zaangażować detektywa.

– W takim razie nie mogłeś trafić lepiej.

Zawahał się. Nieśmiały. Wielu klientów wstydzi się powiedzieć, o co chodzi. Nic dziwnego – dziewięćdziesiąt pięć procent zleceń ma związek z rozwodami i różnymi innymi problemami rodzinnymi. Czekałam bez słowa, aż zbierze się na odwagę.

– To bardzo delikatna sprawa – wykrztusił wreszcie.

– Większość spraw, którymi się zajmuję, podpada pod tę kategorię – powiedziałam. – Każda informacja, jaką zdobywam, jest chroniona na mocy ustawy o ochronie prywatności. Wszystko jest ściśle tajne, nawet nasza rozmowa. Nikt się o niej nie dowie, nawet jeśli nie zdecydujesz się skorzystać z moich usług.

Były to głodne kawałki, ponieważ władze mogły w każdej chwili uzyskać wgląd w moje akta, ale wyczułam, że muszę jakoś rozluźnić tego faceta. Jezu, ależ był piękny!

Перейти на страницу:

Похожие книги