Читаем Hyperion полностью

Kiedy stary uczony zakończył opowieść, w głównej kabinie wiatrowozu zapadła cisza. Sol odchrząknął, po czym nalał sobie trochę wody z kryształowego dzbanka i wypił ją. Rachela spała mocno w wymoszcznej szufladzie. Wiatrowóz kołysał się lekko na boki, a przytłumione dudnienie ogromnego koła oraz szum żyroskopów składały się na dyskretnie wypełniającą tło, usypiającą melodię.

– Mój Boże… – szepnęła wreszcie Brawne Lamia. Otworzyła usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale natychmiast zamknęła je i tylko pokręciła głową.

Martin Silenus zamknął oczy, po czym wyrecytował:

Bowiem kiedy nienawiść do szczętu się wygna,

Dusza znów cała staje się niewinna

I wie, że sama w sobie jest źródłem radości,

Sama sobie umiarem, sama przezornością

I że jej słodka wola w niebie się zrodziła,

Córka więc, choćby złe twarze szydziły

I choćby zewsząd wichry wściekłe wyły,

A miechy się pruły, wciąż będzie szczęśliwa.

– William Butler Yeats? – zapytał Sol Weintraub.

– Tak jest – potwierdził poeta. – Modlitwa za mą córkę.

– Chyba pójdę na pokład, żeby przed snem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza – powiedział konsul. – Czy ktoś chce się do mnie przyłączyć?

Poszli wszyscy. Rześkie podmuchy wiatru chłodziły ich twarze, kiedy stali na pokładzie i spoglądali na przesuwające się za burtą, pogrążone w ciemności Trawiaste Morze. Niebo nad ich głowami przypominało ogromną, odwróconą do góry dnem misę, poznaczoną niezliczonymi punkcikami gwiazd i jaskrawymi smugami meteorów. Żagle i liny wydawały ciche, skrzypiące odgłosy, które towarzyszyły człowiekowi niemal od chwili, kiedy zaczął na dobre podróżować po swojej planecie.

– Wydaje mi się, że dzisiejszej nocy powinniśmy wystawić straże – odezwał się po jakimś czasie pułkownik Kassad. – Jeden czuwa, reszta śpi. Zmiana co dwie godziny.

– Zgadzam się – powiedział konsul. – Mogę być pierwszy.

– Z samego rana… – zaczął Kassad, ale nie dokończył, gdyż ojciec Hoyt gwałtownym gestem wyciągnął rękę i krzyknął:

– Patrzcie!

Spojrzeli we wskazanym kierunku. Wśród lśniących srebrzyście konstelacji rozbłysły różnokolorowe ogniste kule – zielone, fioletowe i pomarańczowe – rzucając barwne refleksy na falującą powierzchnię Trawiastego Morza. Gwiazdy oraz smugi meteorów natychmiast zbladły, nie mogąc konkurować z tym niespodziewanym pirotechnicznym pokazem.

– Jakieś wybuchy? – zapytał niepewnie ksiądz.

– Bitwa kosmiczna – wyjaśnił Kassad. – Wewnątrz orbity księżyca. Głowice termojądrowe.

Pośpiesznie wrócił pod pokład.

– Drzewo – powiedział Het Masteen, wskazując jasny punkcik, który przemieszczał się wśród ognistych wykwitów niczym rozżarzony węgiel między wybuchającymi fajerwerkami.

Kilka sekund później Kassad wrócił uzbrojony w lornetkę, która natychmiast zaczęła wędrować z rąk do rąk.

– Intruzi? – zapytała Lamia. – Czy to inwazja?

– Prawie na pewno Intruzi, ale też prawie na pewno to tylko zwiadowczy wypad. Widzicie te skupione wybuchy? To nasze pociski, niszczone antyrakietami Intruzów.

Lornetka dotarła wreszcie do konsula. Spoglądając przez nią, mógł dostrzec każdą eksplozję z osobna, a także błękitne ślady pozostawione przez co najmniej dwie jednostki Intruzów, uciekające przed okrętami bojowymi Hegemonii.

– Nie wydaje mi się… – zaczął Kassad, lecz umilkł w pół zdania, gdyż nagle żagle wiatrowozu, jego pokład oraz całe Trawiaste Morze rozjarzyły się pomarańczową poświatą.

– Dobry Jezu… – szepnął ojciec Hoyt. – Trafili drzewostatek!

Konsul pośpiesznie skierował lornetkę w lewo. Kula szalejących płomieni była widoczna nawet gołym okiem, ale w powiększeniu można było dostrzec pień oraz najgrubsze konary drzewostatku, zatopione w ognistym piekle. Co jakiś czas długie pomarańczowe macki wystrzeliwały daleko w przestrzeń, kiedy pękała kolejna kula pola siłowego i uwolnione powietrze uciekało w próżnię. Wkrótce potem blask przygasł, gigantyczny pień rozjarzył się po raz ostatni, a następnie rozpadł niczym zwęglony kawałek drewna w ognisku. Z pewnością nikt nie przeżył katastrofy. Drzewostatek “Yggdrasill” wraz z załogą, klonami i organicznymi pilotami po prostu przestał istnieć.

Konsul odwrócił się do Heta Masteena i podał mu lornetkę – trochę zbyt późno, żeby templariusz mógł przez nią cokolwiek zobaczyć.

– Tak mi przykro… – szepnął.

Kapitan nie wziął od niego lornetki. Powoli opuścił wzrok, nasunął kaptur głębiej na czoło i bez słowa zniknął pod pokładem.

Zagłada drzewostatku zakończyła groźny spektakl na niebie. Kiedy minęło dziesięć minut, a wśród gwiazd nadal nie pojawiały się żadne eksplozje, Brawne Lamia zapytała niezbyt pewnym głosem:

– Myślicie, że ich dostali?

– Intruzów? Raczej nie – odparł Kassad. – Ich jednostki zwiadowcze osiągają ogromną prędkość i mają niezwykle silny system obronny. Teraz pewnie są już dobrych kilka minut świetlnych stąd.

– Czyżby szczególnie zależało im na zniszczeniu drzewostatku? – zapytał Silenus. Poeta wydawał się zupełnie trzeźwy.

– Wątpię – powiedział pułkownik. – Myślę, że to był całkowity przypadek.

Перейти на страницу:

Похожие книги