— Rozumiesz mnie? — spytał. Zwierzę nie odpowiedziało. Miał nadzieję, że skinie głową albo może uderzy w ziemię kopytem, jak szkolony koń, którego widział kiedyś na wioskowych błoniach, gdy był młodym chłopcem. Lecz jednorożec jedynie na niego patrzył. — Poniesiesz tę panią? Proszę!
Zwierzę nie odpowiedziało. Nie skinęło też głową ani nie tupnęło. Zamiast tego podeszło do gwiazdy i uklękło u jej stóp. Tristran pomógł dziewczynie wsiąść na grzbiet jednorożca. Gwiazda chwyciła oburącz splątaną grzywę i usiadła bokiem, unosząc złamaną nogę. Następnych kilka godzin podróżowali w ten właśnie sposób.
Tristran maszerował obok nich, niosąc na ramieniu kulę gwiazdy, na której zawiesił torbę. Wkrótce odkrył, że podróżowanie z gwiazdą dosiadającą jednorożca jest równie trudne, jak wcześniejsza wędrówka we dwoje. Wówczas musiał iść wolno, by dotrzymać kroku kulejącej dziewczynie. Teraz spieszył się, by nie zostać w tyle za jednorożcem, bo gdyby tamten zanadto wyrwał do przodu. łańcuch łączący ich oboje ściągnąłby gwiazdę z grzbietu zwierzęcia. Tristranowi burczało w brzuchu. Był boleśnie świadom. jak bardzo jest głodny. Wkrótce oczyma duszy widział siebie samego jako jeden wielki chodzący głód, otoczony cieniutką warstewką ciała, i szedł naprzód najszybciej', jak potrafił…
W pewnej chwili potknął się i wiedział, że zaraz upadnie.
— Proszę, zatrzymaj się! — wydyszał.
Jednorożec zwolnił kroku i przystanął. Gwiazda spojrzała na chłopaka z góry, potem skrzywiła się i potrząsnęła głową.
— Lepiej też tu wejdź, jeśli jednorożec ci pozwoli. W przeciwnym razie po prostu zemdlejesz, czy coś takiego, i ściągniesz mnie na ziemię. Musimy dotrzeć gdzieś, gdzie będziesz mógł zdobyć coś do jedzenia.
Tristran z wdzięcznością skinął głową.
Jednorożec nie protestował. Czekał cierpliwie, toteż Tristran spróbował wgramolić się na niego, zupełnie jakby wdrapywał się na wysoki, gładki mur. W końcu poprowadził zwierzę do buku, wyrwanego kilka lat wcześniej z korzeniami przez burzę, wichurę bądź zeźlonego olbrzyma, i trzymając w ręku torbę i kulę gwiazdy, wspiął się po korzeniach na pień, a stamtąd na grzbiet jednorożca.
— Po drugiej stronie wzgórza jest wioska — oznajmił Tristran. — Przypuszczam, że tam znajdziemy coś do jedzenia.
Wolną ręką poklepał zad wierzchowca. Jednorożec ruszył naprzód i Tristran natychmiast przeniósł rękę na bok gwiazdy, by utrzymać równowagę. Czuł pod palcami jedwabistą materię jej cienkiej sukni, a pod nią gruby łanich z topazem, opasujący talię.
Jazda na jednorożcu zupełnie nie przypominała jazdy konnej. Zwierz nie poruszał się jak koń, lecz bardziej• swobodnie, niezwykle, dziko. Jednorożec zaczekał aż Tristran i gwiazda usadowią się wygodnie, a potem powoli, lekko, zaczął się rozpędzać. Drzewa poruszyły się i zostały w tyle. Gwiazda pochyliła się, wplatając w grzywę jednorożca. Tristran — ze strachu zapominając o głodzie — kolanami ściskał boki wierzchowca i modlił się, by jakaś zbłąkana gałąź nie zrzuciła go na ziemię. Wkrótce odkrył, że nawet zaczyna mu się to podobać. Jazda na jednorożcu — to informacja dla ludzi, którzy mają możliwość jej zakosztować — miała w sobie coś niezwykłego, różniącego ją od wszelkich innych przeżyć: coś podniecającego, oszałamiającego i cudownego.
Gdy dotarli na obrzeża wioski, zachodziło już słońce. Jednorożec zatrzymał się gwałtownie na łące pod rozłożystym dębem i nie chciał postąpić ani kroku dalej. Tristran zsunął się z niego i wylądował z jękiem na trawie. Bolały go pośladki, ale czując na sobie obojętny wzrok gwiazdy, nie odważył się ich rozetrzeć.
— Nie jesteś głodna? — spytał. Milczała.
— Posłuchaj, ja umieram z głodu. Aż mnie skręca. Nie wiem, czy ty, czy gwiazdy w ogóle jedzą, ani co jedzą; nie pozwolę jednak, byś się głodziła. — Spojrzał na nią pytająco, a ona na niego, najpierw beznamiętnie, lecz po sekundzie w jej błękitnych oczach zakręciły się łzy. Uniosła dłoń i otarła je, pozostawiając na policzkach smugę błota.
— Jemy tylko ciemność — oznajmiła. — Pijemy wyłącznie światło. Nie jestem więc gło-gło-głodna. Jestem samotna, przerażona, zmarznięta i nie-nieszczęśliwa oraz schwy-schwytana w niewolę, ale nie głodna.
— Nie płacz — rzekł Tristran. — Posłuchaj, pójdę do wioski i zdobędę prowiant. Ty zaczekaj tutaj. Jeśli ktoś się zjawi, jednorożec cię obroni.
Sięgnął ku niej i delikatnie zsadził z grzbietu wierzchowca. Jednorożec potrząsnął grzywą i zaczął z ukontentowaniem skubać trawę.
Gwiazda pociągnęła nosem.
— Mam tu zaczekać? — spytała, unosząc łączący ich łańcuch.
— Ach tak — odparł Tristran. — Daj mi rękę. — Wyciągnęła ku niemu dłoń. Zaczął majstrować przy łańcuszku, próbując go odwiązać. Jednak na próżno.
— Hm — mruknął. Pociągnął łańcuch wokół przegubu, alee on także trzymał mocno. — Wygląda na to — rzekł — że jestem z tobą związany tak samo jak ty ze mną.
Gwiazda odrzuciła włosy, zamknęła oczy i westchnęła głęboko, a potem, odzyskawszy panowanie nad sobą, uniosła powieki.
— Może znasz jakieś magiczne słowo albo coś w tym stylu?