Muratow przyjechał do Połtawy rankiem tego dnia, w którym przylatywała Szósta Ekspedycja Księżycowa — dzień później, niż pierwotnie zamierzał. Wybrał się na spotkanie ekspedycji, ponieważ w skład jej załogi wchodził Siergiej. Muratow stęsknił się za przyjacielem młodości, nie widzieli się przecież od tak dawna.
Zgodnie z przyrzeczeniem niezwłocznie odszukał Bołotnikowa, który bardzo ucieszył się z jego przyjścia.
Na pytanie, czy poznał Gianeję, tak jak to zamierzał, urażony profesor opowiedział, jak Marina spróbowała ich poznać ze sobą, ale Gianeja odwróciła się tyłem i nawet nie odpowiedziała na powitanie. Obrażony Bołotnikow natychmiast odszedł.
Był bardzo niski, i dziwna antypatia Gianei zabłysła ze szczególną jasnością.
To konsekwentne i uparte łamanie zasad dobrego wychowania trudno było rozsądnie wytłumaczyć, ponieważ we wszystkich pozostałych sytuacjach Gianeja zachowywała się skromnie i uprzejmie. Już półtora roku przebywała na Ziemi i dawno powinna była zrozumieć, że nie ma tu ani „władców”, ani „niewolników”.
A jednak!..
Pożegnawszy Bołotnikowa Muratow udał się do domu, w którym zamieszkały Marina i Gianeja. Odnalazł go bez trudu — całe miasto wiedziało, gdzie mieszka gość z Kosmosu. Nie bez zdenerwowania Wiktor zbliżył się do drzwi. Jak go powita Gianeja? Może jest obrażona, że tak uparcie unikał spotkania z nią. W rzeczywistości nic nie usprawiedliwiało jego uporu. Gianeja zaś była przyzwyczajona, by jej żądania spełniano natychmiast.
Zastukał, ponieważ nie mógł znaleźć dzwonka. Nikt się jednak nie odezwał. Odczekawszy chwilę, Muratow pchnął drzwi i wszedł.
Dom był pusty.
W jadalni zobaczył nie uprzątnięte ślady po śniadaniu. Widocznie dziewczyny się śpieszyły. Na stole leżała napisana przez Marinę kartka.
Muratow przeczytał:
Podpisu nie było.
Muratow ze złością rzucił kartkę. Chciał, żeby pierwsza rozmowa z Gianeją odbyła się bez świadków, a tam na kosmodromie, w tłumie…
— Jeżeli zajdziesz, to pojechałyśmy — ze złością powtórzył słowa listu. — I to ma być językoznawca!
Doskonale wiedział, że siostra umyślnie pisze listy wbrew wszelkim zasadom gramatyki, ale teraz, nie wiedzieć czemu, wyprowadziło go to z równowagi.
Wyszedł z domu. Jednak po przejściu kilku kroków zatrzymał się i… zawrócił.
Jak to często bywa, nagle uświadomił sobie, że w domu, na stole obok liściku siostry, leżał jakiś rysunek, na który nie zwrócił uwagi. Uświadomił to sobie dopiero teraz. Rysunek coś mu przypominał.
Powtórnie wszedł do pokoju i podszedł do stołu.
Miał rację: na stole leżał otwarty album, należący widocznie do Gianei.
Muratow uważał, że nie ma prawa przeglądać całego albumu. Nie wiedział, czy Gianeja by się na to zgodziła. Jednak miał prawo popatrzeć na otwartą stronę. Mogła się przecież spodziewać, że w czasie ich nieobecności może zajść do domu.
Na grubym kartonie był naszkicowany pejzaż Hermesa. Mroczne skały, gwiaździste niebo i skraj dysku obserwatorium. Na pierwszym planie człowiek ubrany w skafander trzymał na rękach innego człowieka. Sześcienny kształt hełmu sugerował, że człowiekiem tym była Gianeja. Rysunek przedstawiał więc ten moment, gdy Muratow przenosił Gianeję z wejściowej śluzy obserwatorium na flagowy gwiazdolot eskadry.
Rysunek był wykonany po mistrzowsku. Muratow rozpoznał widoczne poprzez „szkło” hełmu rysy swojej twarzy.
„Ma wspaniałą pamięć — pomyślał Muratow. — Przecież od tej pory minęło już półtora roku”.
Widać było, że Gianeja rysowała niedawno, być może nawet dziś. Myślała więc o nim i być może, że specjalnie zostawiła album otwarty na tej stronie. Chciała, żeby zobaczył rysunek.
„Myślę o panu i chcę pana zobaczyć” — tak należałoby to zrozumieć, jeśliby była ziemską kobietą. Gianeja miała jednak inny zasób wyobrażeń i inne przyzwyczajenia. Motywy jej postępowania nie zawsze łatwo było zrozumieć.
„Kto ją wie — myślał Muratow. — Być może rysunek wskazywał na coś zupełnie przeciwnego:»Nie chcę pana widzieć, nie zapomniałam o zniewadze«. A może coś zupełnie innego, czego nawet domyślić się nie sposób”.
Niezdecydowany trzymał w rękach album. Jeżeli Gianeja narysowała ten epizod z pamięci, to mogła również przypomnieć sobie i narysować coś innego. Rysunki zajmowały już ponad połowę albumu. A jeżeli rysowała pejzaże swojej ojczyzny?
Muratowowi zadrżały ręce. Wystarczy odwrócić stronicę i być może zobaczy to, czego nigdy nie oglądały ludzkie oczy.
Marina mówiła, że Gianeja często rysuje, jednak nigdy nie pokazuje swoich rysunków.
Pokusa była wielka.
Muratow zwalczył jednak palącą ciekawość i położył album na poprzednim miejscu.
„Byłby to czyn naganny — nadużywać zaufania gościa. Na pewno była przekonana, że nikt bez jej zgody nie zajrzy do albumu. Gianeja znała już ludzi Ziemi i wierzyła im. Być może, jeśli ją poproszę, sama pokaże rysunki”.