- Zdążyliśmy w samą porę - szepnął do Fiory - gdybyśmy przyszli kilka minut później, ten Lizjasz mógłby mi się wymknąć...
- Czyż pan Bisticci nie powiedział, że odłożył go dla ciebie?
- To słowa handlarza. Kiedy wchodzą w grę tak ważni klienci jak Lorenzo i ja, wygrywa zawsze ten, który przyjdzie pierwszy...
- To znaczy, że drogo za niego zapłacisz?
- Oczywiście, ale to nieważne. Pieniądze są tylko środkiem do wzbogacenia życia o towarzystwo rzeczy najpiękniejszych i najrzadszych. Kiedy umrę, przejmiesz wspaniały spadek.
- Jakkolwiek byłby wspaniały, nigdy nie będzie równie cenny jak twoja obecność - powiedziała Fiora, mocniej ściskając ramię ojca. - Ja również przyczynię się do wzbogacenia naszych zbiorów dzięki temu sonetowi Petrarki, który pan Bisticci ofiarował mi, kiedy wychodziliśmy.
- Pokaż!
Fiora rozwinęła cienki arkusz pergaminu, ozdobiony ornamentami i liśćmi laurowymi, jak to praktykowano w przypadku dzieł tego wielkiego poety, i przeczytała tekst:
„Jeśli to nie jest miłość - cóż ja czuję?
A jeśli miłość - co to jest takiego?
Jeśli rzecz dobra - skąd gorycz co truje?
Gdy zła - skąd słodycz cierpienia każdego?"*11
Czytając poczuła, jak się czerwieni. Poeta stawiał te same pytania, które od poprzedniego dnia dręczyły jej duszę i nie dawały zasnąć przez większą część nocy. Minuta spędzona w ramionach Filipa była boska, ale kiedy znalazła się sama, rozum i logika, tak drogie jej przyjaciołom - filozofom, próbowały pokonać i uspokoić oszołomienie jej zdobytego przez zaskoczenie serca. Khatoun w namiętnym geście burgundzkiego rycerza widziała jakieś nieziemskie objawienie, lecz Fiora wmówiła sobie w końcu, że Selongey kierował się tylko chwilowym odruchem, pragnieniem zachowania przyjemnego wspomnienia z miasta, w którym nie uzyskał tego po co przyjechał.
- A jednak - nalegała Khatoun - powiedział, że cię pragnie.
- Tak powiedział, ale to nie znaczy, że poprosi ojca o moją rękę. Jestem pewna, że wyjedzie i więcej go nie zobaczymy...
Wiedziała, że nie wierzy w żadne ze swych słów, i próbowała okłamywać siebie samą. Był to sposób równie dobry jak każdy inny, by ustrzec się cierpienia, jeśli rzeczywiście Filip miałby wyjechać, nie zobaczywszy się z nią.
Tymczasem zaś chciała wiedzieć o nim wszystko. Po południu przekonała Leonardę, by odprowadziła ją do pałacu Albizzich na spotkanie z Chiarą. Nie miała z tym zresztą dużego problemu, gdyż perspektywa spędzenia godziny czy dwóch w towarzystwie rozmownej Colomby całkiem się guwernantce spodobała. Nie licząc przyjemności degustowania śliwek w cukrze, które gruba Colomba umiała przyrządzać jak nikt inny.
Niestety, Fiora niewiele się dowiedziała: wysłannik Zuchwałego zatrzymał się wraz z eskortą w najlepszej oberży w mieście, przy Croce di Malta na Mercato Vecchio. Wiódł tam królewskie życie, pijąc najlepsze wina - które nie były dla niego wystarczająco dobre! - i dobrze jedząc. Wychodził ze swojego pokoju tylko raz czy dwa, a i to na krótko.
- Chyba interesujesz się bardzo tym cudzoziemcem? -zauważyła Chiara.
- Może dlatego, że uważam go za interesującego. Ty nie?
- Ależ tak, oczywiście, ale raczej na zasadzie ciekawostki. Wygląda niewątpliwie wspaniale, a jego twarzy łatwo się nie zapomina, lecz trochę się go boję.
- Dlaczego? Nie ma w nim nic strasznego.
- Pachnie wojną. To samo wrażenie miałam spotykając w ubiegłym roku kondotiera Guidobalda da Montefeltra. Obaj należą do tych mężczyzn, którzy żyją tylko dla wojaczki i dzięki niej. Poza tym ludzie z Północy nie są tacy jak my, nie lubią tego co my lubimy...
- Twierdzi się jednak, że dwór księcia Burgundii jest najznakomitszy w Europie, a on sam jest ogromnie bogatym człowiekiem...
- W takim razie, dlaczego wysłał pana de Selongeya, aby pożyczył pieniądze od Medyceuszy? Wuj powiedział wczoraj, że książę Karol chce zostać królem. Ciągle wojuje; od trzech miesięcy prowadzi oblężenie miasta Neuss na terenie Niemiec. Wojna kosztuje więcej niż świętowanie...
- Czyż my nigdy jej nie prowadzimy? Zapomniałaś o oblężeniu Volterry przed kilku laty i o tym jak nasz Lorenzo potraktował zdobyte miasto?
Chiara roześmiała się.
- Rozmawiamy tak jakbyśmy rządziły miastem. Zaiste, bardzo interesujesz się panem de Selongeyem. Prawda, bardzo ci się przyglądał przedwczoraj... Widziałaś go ponownie?
- Nie - odrzekła Fiora, nie zawahawszy się przed kłamstwem, bo nie chciała się z nikim dzielić chwilą przeżytą w Santa Trinità. Tych kilka minut należało tylko do niej: jak ukryty skarb, którego nie wolno było trwonić, nawet z najbliższą przyjaciółką. Khatoun wystarczy jej do rozmów o Filipie, kiedy wróci on do swego pana, Wielkiego Księcia Zachodu...
- Spróbuj więc o nim nie myśleć: wkrótce wyjeżdża i jest wielce prawdopodobne, że już nigdy go nie zobaczysz. Przynajmniej dzięki niemu wybiłaś sobie z głowy Giuliana, i może wreszcie zainteresujesz się Lucą Tornabuonim, który usycha przez ciebie. Czyż nie byłby wspaniałym mężem?
- Dlaczego sama go nie poślubisz, skoro uważasz go za taką doskonałość?