Jak wszyscy mieszkańcy Florencji, Fiora uwielbiała muzykę, lecz tego wieczora wolała słuchać niż tańczyć. Widok Giuliana, który prowadził tańce trzymając Si-monettę za rękę nie był jej szczególnie miły. Schroniła się więc w spokojniejszym pomieszczeniu. Niestety, jak na złość, ten gamoń przyszedł tu za nią! Jego płomienne zapewnienia wynagrodziła kwaśnym uśmiechem:
- Umrzeć, może... ale nie zagniewać pana Lorenza -powiedziała. - Wszyscy wiedzieli, że Giuliano musi zwyciężyć, skoro „Gwiazda Genui" była królową giostry. W przeciwnym razie jej rozczarowanie podzielałby również Lorenzo...
- Zamierzasz powiedzieć,... że pozwoliłem się pokonać?
- Mniej więcej. Przecież jesteś dwa razy silniejszy od Giuliana i o pół głowy wyższy! Nie mówię, że Lorenza, ale jego brata powinieneś był zwyciężyć. Miałam nadzieję, że mój fant poprowadzi cię ku chwale. Ponieważ tak nie było... oddaj mi go!
Młodzieniec przyłożył dłoń do piersi, aby lepiej bronić cennego depozytu:
- Nie będziesz chyba tak okrutna?
- Nie lubię pokonanych. No już, oddaj moją chusteczkę! Nie jest przeznaczona do ocierania łez żalu.
Wybuch śmiechu sprawił, że odwróciła głowę. Oparty o gobelin, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, ozdobionej łańcuchem ze zgiętym wpół baranem, Filip de Selongey przyglądał się im z drwiącym uśmiechem, który dziewczyna uznała za wyjątkowo wstrętny. Kiedy wysłannik z Burgundii zobaczył, że Fiora na niego patrzy, zaczął klaskać z kpiącym wyrazem twarzy.
- Brawo! Zdaje się, że mimo swego młodego wieku dałaś, pani, dowód wyjątkowej bystrości umysłu...
- Co masz na myśli, panie? - spytała Fiora wyniośle.
- Nie nabrałaś się - jak i ja - na tę wojenną komedię, którą nam pokazano. Scenografia była doskonała, ale role źle odegrane.
- Co to znaczy? - zagrzmiał Luca, podchodząc do intruza, co pozwoliło dziewczynie zauważyć, że jeśli Tornabuoni był wyższy od Giuliana, to Burgundczyk był wyższy niż Tornabuoni.
- Sens jest jasny, jak sądzę - odparł Selongey pogardliwie, co sprawiło, że policzki Fiory spłonęły rumieńcem. -Widzieliśmy piękne widowisko... które niczym nie przypomina turnieju godnego tej nazwy.
- Cóż ty o tym wiesz, panie? To prawda, walczyliśmy bronią turniejową...
- Nazywasz to bronią turniejową? Powiedziałbym raczej, że była to broń symboliczna... lub nawet nie istniejąca. Jeśli chcesz, panie, zobaczyć, jak wyglądają prawdziwe zawody, pojedź do Brukseli, Brugii, Gandawy czy Dijon. Przekonasz się, że nasza broń paradna mogłaby służyć podczas wojny... ludziom takim jak ty!
Gniew pokrył nagle rumieńcem urodziwą twarz Tor-nabuoniego; wyciągając sztylet, zawieszony u pasa w pięknej pochwie z kordobańskiej skóry, rzucił się na prowokatora.
- Oto słowa, których pożałujesz!
Tamten nie rozplótł nawet ramion i spojrzał na napastnika z pobłażliwym uśmiechem, zastrzeżonym dla dzieci i osób nieodpowiedzialnych:
- Co zamierzasz uczynić, panie? Dowieść swej odwagi w tym domu, czyli w miejscu niewłaściwymi, czy też mnie zamordować?
- Żądam, abyśmy zmierzyli się zaraz, może w ogrodzie przy pałacu. Dowiodę czy jestem dzieckiem albo szaleńcem! Przyjdziesz czy mam cię uderzyć?
- Naprawdę upierasz się przy tym?
- Absolutnie tak!
- Boże, jaki z ciebie nudziarz! Tak bardzo masz ochotę skończyć noc w łóżku z podziurawioną skórą? Zdaje mi się, że dziś wieczorem są ciekawsze rzeczy do roboty. - Co na przykład?
- Ależ... powiedzmy, upić się. Wina jaśnie pana Lorenza, choć nie pochodzą z Burgundii, są godne szacunku. Można by zaprosić do tańca jakąś piękną damę. Pragnę tylko, żebyś sobie stąd poszedł. Wiedz bowiem, że mam wielką ochotę zająć twoje miejsce u kolan tej ślicznej panny, której nikt jeszcze nie raczył mnie przedstawić...
Był to zapewne wieczór przerwanych zdań, gdyż rozległ się jakiś cichy i zachrypnięty głos, i nagle wysoka postać Wspaniałego wyrosła między dwoma mężczyznami, którzy - trzeba to podkreślić - z szacunkiem cofnęli się o krok w lekkim ukłonie:
- Oto zaniedbanie, które mogę łatwo nadrobić - powiedział Lorenzo w doskonałej francuszczyznie. - Pozwól, madonno Fioro, że ci przedstawię hrabiego Filipa de Selongeya, kawalera Orderu Złotego Runa- jak sama widzisz - ambasadora jego wysokości księcia Karola Burgundzkie-go. Mam nadzieję, messire Filipie, że oceniasz tak jak na to zasługuje zaszczyt złożenia pokłonu donnie Fiorze Belframi, jednej z największych ozdób tego miasta i córce człowieka, którego mam w wielkim poważaniu. Czy jesteś usatysfakcjonowany?
- Całkowicie, panie!
Złożył przed Fiorą ukłon, który zadowoliłby cesarzową.
- W takim razie, uczyń mi ten zaszczyt i pozwól się odprowadzić do mojego gabinetu z medalionami. Musimy porozmawiać. Savaglio cię tam zaprowadzi. A ty, urocza Fioro, uszczęśliwisz mnie tańcząc ze mną tę pive?
Jakby za sprawą czarów, atmosfera, przed momentem napięta, poprawiła się. Dwaj przeciwnicy rozstali się: Filip de Selongey odszedł z kapitanem straży pałacowej, a Luca