- Odpowiednie słowo, kiedy mowa o czcicielu diabła! -zaśmiał się szyderczo młodzieniec. - Dowiedzcie się więc, ciekawskie ślicznotki, że ten człowiek nazywa się Demetrios Lascaris. To grecki lekarz. Mój kuzyn Lorenzo wielce go poważa dla jego wiedzy. Ma nadzieję, że Lascaris, który utrzymuje, że pochodzi od cesarzy Bizancjum, przywróci mu węch, którego jest pozbawiony*8. Ofiarował lekarzowi dom w pobliżu Fiesole. Podobno dzieją się tam dziwne rzeczy... mówią, że wywołuje się tam diabła!
W miarę mówienia Luca ściszył glos o kilka tonów, a zakończył dramatycznym szeptem. Rozdrażniło to Fiorę.
- Mamy willę*9 w Fiesole i nigdy nie słyszeliśmy o tym greckim lekarzu. Gdy tylko ktoś wykroczy poza przeciętność, ludzie natychmiast wymyślają na jego temat niestworzone rzeczy...
Zupełnie nie umiałaby uzasadnić, dlaczego nagle stawała w obronie człowieka, który przed chwilą tak ją przeraził. Może dlatego, że wykształcona przez ojca w duchu filozofii greckiej uznała za rażące zaprawione przesądami plotki. Mężczyzna ów był nieprzeciętny, co do tego nie było wątpliwości i zdawał się posiadać dar jasnowidzenia. Nie znaczyło to, że można było go porównywać do tych licznych majaczących czarowników, którzy prosperowali w okolicznych wsiach.
- Może lepiej nie rozpowszechniać tego typu pogłosek -dodała. - Byłabym bardzo zdziwiona, gdyby pan Lorenzo, mający umysł tak głęboki i jasny, liczył się z jakąś demoniczną kreaturą!
Co cię ugryzło? - zapytała Chiara. - Spójrz na tego nieszczęśnika, którego tak źle traktujesz! Ma łzy w oczach...
- Niech mi więc wybaczy. Jestem dziś zdenerwowana, trochę może zbyt drażliwa - powiedziała Fiora wstając. - Są takie dni, kiedy nic mi się nie podoba.
- Nieszczęście polega na tym - westchnął Luca - że ja zawsze trafiam na takie dni!
Fiora roześmiała się i aby pocieszyć nieco swego nieszczęsnego wielbiciela, pogładziła go po policzku czubkami palców.
- Platon mówi, że nikt nie może umknąć przeznaczeniu. Życzę wam miłego wieczoru! Zatańczcie tę calatę, którą właśnie zaczynają grać! Ja poszukam ojca i poproszę, żeby zabrał mnie do domu... Jestem zmęczona!
Lekkość, z jaką się oddaliła zaprzeczyła ostatnim słowom, ale tak Chiara jak i Luca wiedzieli, że daremnie próbowaliby ją zatrzymywać. Z takim samym westchnieniem, choć z różnymi uczuciami, patrzyli, jak suknia z opalizującego brokatu przemknęła wśród grupek ludzi i znikła w drzwiach sali balowej.
- No cóż - westchnął młody Tornabuoni - chodźmy zatańczyć, skoro ona tego chce!
- Można to nazwać wytwornie sformułowanym zaproszeniem - rzekła Chiara z kpiącą miną. - A zresztą, czemu nie? Taki sam dobry sposób spędzenia czasu jak każdy inny!
Fiora odnalazła Francesca Beltramiego w sali muzycznej. Stojąc przy kominku, do którego czarni niewolnicy wciąż dokładali pachnących polan, rozmawiał z Bernardem Bembo, ambasadorem Wenecji, którego znał z wielokrotnych pobytów na wybrzeżu Adriatyku. Fiora podeszła w chwili, gdy ten ostatni zabrał głos i nie śmiała mu przerywać.
- Odkąd papież Pius II zmarł przy pracy, próbując zorganizować krucjatę przeciwko Turkom, Wenecja samotnie stawia czoła niewiernym, którzy pozbawili ją niemal wszystkich kolonii w Grecji i Azji Mniejszej. Nikt zdaje się nie doceniać zagrożenia, jakie stwarza dla Zachodu sułtan pokroju Mahometa II. Ani papież Sykstus TV, zajętyjedynie rozbudową Rzymu i dostatnim urządzeniem swych bratanków, ani Ferrante z Neapolu, ani Sforza z Mediolanu, ani rzecz jasna Genua, która zaciera ręce, obliczając ile ziem, ludzi i statków straciliśmy. Wszyscy chcą zapomnieć, że Mahomet podbił Bizancjum, a sztandar Proroka powiewa również nad Partenonem. Tylko szerokość Adriatyku chroni papieskie państwa przed zagrożeniem ze strony Turcji, której wojska przed dwoma laty dotarły aż do Friuli.
- Wenecja dała wtedy jednak wspaniały dowód odwagi i potęgi, odpychając wroga od murów Scutari.
- No tak! Loredano, z zaledwie dwoma tysiącami pięciuset ludźmi, odepchnął dziesięć tysięcy Turków w stronę morza. Kto wie czy w tej chwili Scutari jest jeszcze w naszych rękach? Flota turecka atakuje nasze okręty prawie na wysokości Lido. A niestety, nasz doża, Piętro Moce-nigo, choć ma dopiero sześćdziesiąt osiem lat, jest bardzo słaby z powodu ran odniesionych w walkach z korsarzami i janczarami Mahometa. Długo nie pociągnie, a nam przydałby się władca młody i pełen życia.
- No tak, ale wasi marynarze nie mają sobie równych, a w osobie Bartolomea Colleoniego macie największego kondotiera we Włoszech...
Twarz Bernarda Bembo zachmurzyła się.
Colleoni właśnie zmarł w swoim zamku w Malpadze. Blask jego sławy był tak silny, że kazał zapominać o jego wieku.
- Czy był taki stary?
- Miał prawie siedemdziesiąt pięć lat. Dodam, że zapisał Republice kwotę stu tysięcy złotych dukatów, aby nawet po śmierci uczestniczyć w wojnie przeciwko Turkom. Ale postawił warunek: Wenecja wystawi mu pomnik na placu Świętego Marka...
- Do licha! - powiedział Beltrami ze śmiechem - w samym sercu Wenecji.