Wielka trybuna wypełniła się. Królowa zasiadła na tronie, po którego obu stronach sadowili się Lorenzo Wspaniały i ambasador Wenecji Bernardo Bembo. Francesco Beltrami w towarzystwie wuja Chiary odszukał dziewczęta na bocznym balkonie, najbliższym trybuny.
- No i co, młode damy? - powiedział wesoło - mam nadzieję, że jesteście zadowolone z miejsc? Nie umknie waskej uwagi nic z walki ani z tego co dzieje się na trybunie królowej.
Było to rzeczywiście interesujące. Obie przyjaciółki zabawiały się przez chwilę anonsując gości zajmujących miejsca. Najpierw członków Signorii, w podszytych futrem czapkach i purpurowych dalmatykach, w towarzystwie gonfaloniera*5 Petrucchiego. Później najwyżej urodzonych lub najbogatszych ludzi w mieście. Były wśród nich osoby z otoczenia władcy: filozof i lekarz Marsile Ficino, który zapoznał go z doktryną platońską, hellenizujący poeta Angelo Poliziano, najbliższy towarzysz Lorenza i wychowawca jego syna, trzy siostry Medyceuszki: Bianca, Maria i Nannina. Był też stary uczony Paolo Toscanelli, astronom, który opracował nowy sposób wykonywania gnomonów*6 i nawet zainstalował jeden na kościele Santa Maria del Fiore, katedrze z białego, czerwonego i zielonego marmuru, cudownym Duomo - dumie florentczyków. Tosca-nelli był także konserwatorem Biblioteki Medycejskiej. Fiora znała go dobrze, gdyż udzielał jej lekcji astronomii, podobnie jak inni nauczyciele dawali jej lekcje greki, łaciny, matematyki, śpiewu, tańca, pisania wierszy i wszystkiego czego nie uczono nigdzie indziej, co we Włoszech czyniło sawantkami dziewczęta ze znakomitych domów. Obok starego mistrza jego ulubiony uczeń Amerigo Vespucci, młody szwagier Simonetty, obgryzał z roztargnieniem paznokcie i nie patrzył na nikogo ani na nic, ale jego upodobanie do bujania w obłokach było tak znane, że nikt się nim nie przejmował.
Mocne szturchnięcie łokciem położyło kres obserwacjom Fiory.
- Spójrz - szepnęła podekscytowana Chiara - kto to jest?...
- Kto taki?
- Nie widzisz mężczyzny siadającego obok pana Lorenza? To na pewno jakiś cudzoziemiec, nigdy go nie widziałam.
Uprzejmym, zapraszającym gestem Wspaniały wskazał miejsce obok siebie wysokiemu nieznajomemu, w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat, o aparycji wielkiego pana i żołnierza zarazem. Na szerokich ramionach wysoko nosił głowę o krótkich, brązowych włosach, które musiały być bardziej przyzwyczajone do hełmu niż do czarnej, aksamitnej czapki, ozdobionej złotym medalionem. Twarz o wydatnych szczękach, pogardliwym nosie, wąskich ustach, uniesionych z jednej strony w kpiącym uśmieszku, była zbyt asymetryczna, aby mieć pretensje do greckiej doskonałości, ale kiedy zdarzało mu się uśmiechnąć, surowe usta odsłaniały białe zęby, a w cieniu prostych brwi orzechowe oczy lśniły inteligencją i ironią. Obszerny płaszcz, niedbale odrzucony na ramiona, odsłaniał czarny, aksamitny kaftan z przewieszonym szerokim, złotym łańcuchem, na którym zwisał dziwny klejnot przedstawiający zgiętego wpół barana.
- Ojcze - poprosiła Fiora - czy mógłbyś nam powiedzieć...
- ... kimjest ten interesujący cudzoziemiec? - dokończył Beltrami, uśmiechając się do dwóch ciekawskich. - To Filip de Selongey, kawaler Orderu Złotego Runa, specjalny wysłannik potężnego księcia Karola Burgundzkiego, zwanego często Wielkim Księciem Zachodu, a jeszcze częściej, choć po cichu, Zuchwałym, z powodu nieokiełznanej odwagi i niepohamowanej pychy, kierujących go czasem na bardzo niebezpieczne szlaki! Przyjechał dopiero dziś rano, dlatego herb jego pana nie figuruje obok naszego i weneckiego. A teraz dość na ten temat, zaczyna się turniej...
Rozległ się dźwięk trąbek, znów załopotaly sztandary w zręcznych rękach i bajeczny korowód biorących udział w walce rycerzy przedefilował przy aplauzie tłumu. Nie nosili zwykłego rynsztunku wojennego, lecz pozłacaną broń turniejową, okrągłe tarcze i fantazyjne hełmy, ozdobione chimerami i smokami, albo hełmy na modłę grecką, jakie mógł wkładać Aleksander Wielki, ozdobione wawrzynem lub kunsztownie cyzelowane. Z hełmów zwisały kaskady różnokolorowych piór... Pancerze stylizowane były na antyczne.
Giuliano, pod pancerzem ze złota i srebra, oblókł tunikę z czerwonego i białego aksamitu przybraną perłami, a Gorgona wyrzeźbiona na jego złotej tarczy miała na czole Libro, największy diament Medyceuszy. Młodzieniec promieniał radością i siłą. Trzymał oparty o udo wielki sztandar o symbolice niejasnej dla większości widzów, choć Sandro Botticelli włożył weń wiele pracy.