Poszerzył granice Florencji, zdobył Sarzanę, uśmierzył bunty w Volterra i Prato, pokonał zmowę rodu Pittich skazanych na wygnanie, poślubił rzymską księżniczkę, i za to wszystko naród był mu wdzięczny. Usunął z Rady Republiki wielkie szlacheckie rody, takie jak: Guicciardini, Ridolfi, Nicolini i Pazzi, aby zastąpić je ludźmi niskiego stanu. Tymczasem usunięci, których fortuny były jeszcze znaczne, gryźli wędzidło i utrzymywali klientelę mogącą nadal wywołać rozruchy czy wynająć morderców. Pod pozorem jowialności i odprężenia skrywał więc Lorenzo ostrożność, a nawet nieufność i czujność, gdyż wiedział, że choć jest następcą swego ojca, a ten z kolei swego -Cosima Starszego - władzę otrzymał od ludu, a nie na mocy „boskiego prawa". Panował jednak jak niekoronowany król, gdy tymczasem jego młodszy brat Giuliano z radością i nie pragnąc niczego więcej, zadowalał się przyjemną rolą królewicza z bajki, którą grał urzekająco. Florencja kochała go za młodość, urodę, elegancję, a nawet za jego szaleństwa, gdyż był odbiciem jej samej...
Odpowiadając uśmiechem i ruchem dłoni na burzliwe wiwaty powitalne, Lorenzo Wspaniały zbliżył się do wielkiej trybuny prowadząc za rękę królową turnieju Simonettę Vespucci, którą oklaskiwano prawie równie gorąco jak jej przewodnika, a której Fiora nienawidziła z całą zazdrosną zaciętością swych siedemnastu lat. Tym bardziej że przyznać musiała, nawet jeśli to raniło jej serce, iż jej nieświadoma niczego rywalka była absolutnie urzekająca.
Wysoka, smukła, o ciele wiotkim, uroczym i pełnym wdzięku, szczupłej giętkiej szyi, nieco zadartym nosku i wielkich, brązowych oczach, łagodnych jak oczy łani, Simonetta dumnie nosiła idealnie piękną główkę, obciążoną masą rudozłotych włosów, zaplecionych w lśniące warkocze, podtrzymywane przez szpilki z perłami i przeplatanych cienkim, złotym sznureczkiem, zakończonym nad czołem brochettą-zabawnym klejnocikiem ze złota i pereł, podobnym w kształcie do maleńkiego wachlarza.
Inne perły - kochała tylko perły, i to do szaleństwa -pokrywały jej lśniącą białą suknię, naszywaną cienkimi listkami złota i ocieploną śnieżnymi gronostajami. Była tak piękna w tym stroju, że Fiorze ścisnęło się serce: nigdy nie osiągnie tej doskonałości. Simonetta była jedyna, niezapomniana...
- Przyznaję, że jest piękna - powiedziała Chiara z niezadowoleniem. - Niemniej ten otwarty kult, jakim otacza ją nie tylko Giuliano, którego jest z pewnością kochanką, ale również Lorenzo, który ustawicznie składa dla niej rymy, nie licząc takich kretynów, jak Botticelli czy Poliamolo, czołgający się u jej stóp, ma w sobie coś rażącego. W końcu ona jest mężatką, do diabła! A możesz mi powiedzieć, gdzie się teraz podziewa Marco Vespucci?
Simonetta była mężatką. Urodzona w Porto-Venere (no-Oien-omen: porcie Wenus!), w bogatej rodzinie genueńskich armatorów Cattaneich, poślubiła przed sześciu laty, ^szesnastym roku życia, Marca Vespucciego, najstarsze go syna szlacheckiej florenckiej rodziny, której pałac sąsiadował z pałacem Beltramiego. Od kiedy po raz pierwszy pojawiła się publicznie, podczas uroczystych zaślubin Lorenza Medyceusza z rzymską księżniczką Clarissa Orsini, podbiła nie tylko obu braci, lecz również całe miasto, zachwycone tą, którą z uwielbieniem zwano „Gwiazdą Genui..." - Szukam, ale go nie widzę - westchnęła Fiora.
- Bo go tu nie ma. Podobnie jak madonny Clarissy. Pozostaje z godnością w domu, podczas gdy jej mąż i szwagier urządzają uroczystości dla uczczenia swej „Gwiazdy". Nie oszukujmy się! Ambasador Wenecji to tylko pretekst... Na miłość boską, przestań robić taką minę! Powinnaś nosić głowę równie wysoko jak Simonetta. Kiedy wreszcie zrozumiesz, że masz prawo być z siebie dumna?
W oczach Fiory natychmiast pojawiły się błyskawice.
- Jestem dumna z tego jak mnie wychował mój ojciec i z nazwiska, które noszę. Czy to nie wystarczy?
- Nie, pora żebyś zrozumiała, że nie jesteś już małą dziewczynką, ale panną, bardzo zresztą pociągającą!
Fiora roześmiała się serdecznie.
- Mój ojciec i Leonarda mówią to samo. W końcu wam uwierzę.
- I dobrze zrobisz! Inni przekonają się o tym, gdy przyjmiesz do wiadomości, że można się do ciebie zalecać dla ciebie samej, a nie z powodu majątku ojca. Zastanawiam się zresztą, skąd ci to przyszło do głowy?
- Och, to stara historia! Miałam chyba siedem czy osiem lat, kiedy pewnego razu donna Hieronima...
- Twoja kuzynka?
- Tak, kuzynka ojca. Przechodziła z przyjaciółką przez ogród, w którym się bawiłam, zatrzymała się, wzięła kosmyk moich włosów i powiedziała: „Ta mała jest naprawdę brzydka! Prawdziwa Egipcjanka! Bez posagu na pewno żaden chłopak jej nie zechce".
- I uwierzyłaś jej? Choć to prawda, że na brzydocie powinna się znać: jej syn to istny potwór.
- Proszę, nie mówmy już o tym! Czas ani miejsce nie są odpowiednie.