Nocne wymiany ognia po jakimś czasie ustały, dało się wreszcie spokojnie dosypiać do świtu. Zastawa faktycznie okazała się dość spokojnym miejscem służby, przyznał to na koniec sam Barmalej.
– Żyć tu można – zapewnił. – A w sumie wolę taką służbę od ganiania po górach wokół Bagramu i wypluwania płuc na stromiznach pod Tiopłym Stanem. Ja swoją dolę już wybiegałem, zasłużyłem na spokój i odpoczynek. Ciesz się i ty spokojem, Pasza, póki go mamy.
Fakt, w parę dni na zastawie zrobiło się tak spokojnie, że aż nudno. Byłoby całkiem nudno, gdyby nie patrole.
Zrezygnował wreszcie z lornetowania grani nad wąwozem Zarghun. Nie dostrzegł na niej nic, żadnej sylwetki, najmniejszego poruszenia. W istocie nigdy tam niczego nie dostrzegł, ani razu, na żadnym z patroli, od dwunastu dni służby na zastawie. Obserwacja grani zaczynała nudzić rutyną. Lewart pilnie jednak wystrzegał się rutyny, wiedział, czym rutyna i zobojętnienie grożą, Afganistan zdążył mu już w tym względzie udzielić kilku nader bolesnych lekcji. Wąwóz Zarghun, wiedział o tym i czuł to, był zagrożeniem. Wąwozu Zarghun należało się strzec.
Kierowany nie dającym się zdusić impulsem, magnetycznym iście przyciąganiem, obrócił się, wycelował lornetkę w stronę urwiska i parowu. Nim złowił wylot jaru w pole widzenia, już wyrzucał sobie to, co robi, rozumiejąc bezsens. Rzecz jasna, żmii nie dostrzegł, nie mógł dostrzec. Nie przeszkadzało mu to wpatrywać się w gardziel jaru przez dobrą minutę. I być rozczarowanym i złym. Na to, czego nie zobaczył.
– No i jak? – zaciekawił się klęczący obok za głazem Łomonosow. – Zobaczyłeś coś?
– Powiedziałbym, gdybym zobaczył. – Lewart opuścił lornetkę, wyprostował się. – Koniec wycieczki, każ Walerze zebrać ludzi. Wracamy na blokpost.
Patrol w rzędzie opuścił wzgórze. Szeleściły osuwające się po zboczu kamyki.
– Stanisławski?
– Słucham?
– Co według ciebie żmija robi w tym jarze? Dlaczego tam stale jest?
Łomonosow poprawił pas akaemu, spojrzał na Lewarta, patrzył długo.
– Pytasz, jak rozumiem, zupełnie poważnie?
– Najzupełniej.
Łomonosow zrobił krok w bok, pochylił się, podniósł coś z piargu, chyba mały kamień. Lewart z gniewem pokręcił głową. Znudziło mu się już ostrzegać botanika przed minami. Ale wciąż złościła go jego niefrasobliwość.
– Twój wąż – powiedział Łomonosow, oglądając znalezisko – jest strażnikiem wąwozu. Strzeże go przed profanami. Przed barbarzyńcami.
– Słucham?
– Zgodnie z klasycznym
– Kalinowego mostu nad ognistą przepaścią, wiodącego do Trzydziesiątego Carstwa leżącego za trzydziewięcioma ziemiami – dokończył Lewart. – Też czytałem to i owo, od bylin po rosyjskich romantyków. Pytając, liczyłem, przyznam, nie na baśnie, lecz na sensowną odpowiedź…
– Była równie sensowna jak pytanie – nie dał zbić się z tropu botanik. – Twój wąż jest strażnikiem.
– Czego? Kamieni?
– Owszem, z dużym prawdopodobieństwem. – Łomonosow zademonstrował mu swe znalezisko, czarny kamyk z ładnym pasiastym wzorem. – To, dla przykładu, jest onyks. Kamień ozdobny, półszlachetny. Posiada wartość. Leży sobie, a my po nim depczemy. A czy wiesz, co Hindukusz skrywa pod ziemią? Co wywozili stąd najeźdźcy od niepamiętnych czasów? Szmaragdy, rubiny, lazuryty, agaty, beryle, że wymienię tylko kilka. Twój wąż, Pawle, strzeże złóż i skarbów. By nie dorwali się do nich i nie dostali ich w swe łapy kolejni barbarzyńcy i rabusie, najeżdżający ten kraj. Wciąż z tymi samymi hasłami na ustach. Postęp, rozwój, internacjonalizm, bratnia pomoc, wolność, demokracja. A przecie wszystkim idzie o te szmaragdy właśnie. O rubiny i lapis-lazuli. O złoto, o miedź, o uran, o rudę żelaza, o gaz, o cynk, o lit, o boksyt, o baryt, o wszystko, z czego chcą tę krainę okraść i ograbić, co chcą tej ziemi wydrzeć. Przed nimi strzeże skarbów twoja żmija. Albowiem…
– Albowiem patrz pod nogi, bladź! Tu są miny! Ile razy mam powtarzać!
Rankiem, gdy słońce jest już nad szczytami, Hindukusz, jak wykluwający się z poczwarki motyl, demonstruje wszystkie swoje barwy i odcienie. Chełpi się nimi.
W dole, u podstawy stoków, góry są jak zmięty pakowy papier. Brudnobure, szare, pradawnie popielne. Jak jasny popiół ze stosów ofiarnych. Jak popiół z wyrocznianych kadzideł. Jak popiół z urn.