Читаем Śmierć w Breslau полностью

— Nie żartowałbym w twojej sytuacji, Herbercie — ton barona był niezmiennie wyniosły, natomiast twarz się skurczyła. W jednej chwili z dumnego junkra zmienił się w nieco wystraszonego starca. Starannie zaczesane włosy zsunęły się na boki, wargi zapadły się ujawniając brak protezy.

— Nie życzę sobie, aby pan mówił mi po imieniu — Anwaldt przestał się śmiać. — Dlaczego nie powiedział mi pan o wszystkim na początku?

Ojciec i syn stali naprzeciwko siebie. Do hallu zaczęły się wkradać delikatne smugi jutrzenki. Baron przypomniał sobie czerwcowe noce 1902 roku, kiedy wkradał się do służbówki, i mokre od potu prześcieradła, kiedy z niej wychodził, pamiętał razy dyscypliny, którą Ruppert von der Malten osobiście oćwiczył swego dwudziestoletniego syna, pamiętał wylęknione spojrzenia Hannę Schlossarczyk, kiedy opuszczała magnacką rezydencję, dosłownie wykopana przez służących. Przerwał dzwoniącą ciszę rzeczową odpowiedzią.

— O klątwie jezydów dowiedziałem się dzisiaj. A o naszym bliskim pokrewieństwie chciałem panu powiedzieć, kiedy śledztwo stanęłoby w miejscu. To powinno było pana zdopingować.

— Bliskie pokrewieństwo… (Masz jakiegoś krewnego, pytał wychowawca, nawet dalekiego? Szkoda, choć raz mógłbyś spędzić święta poza sierocińcem). Nawet teraz jest pan zakłamany. Nie nazywa pan rzeczy po imieniu. Nie wystarczyło panu, że porzucił mnie w jakimś przytułku, płacąc dziewięcioletnie czesne w gimnazjum — ofiarę za spokój swej duszy. Ile zapłacił pan poznańskiemu kupcowi Anwaldowi za jego nazwisko? Ile płacił pan mojej matce za jej niepamięć? Ile marek kosztuje korupcja sumienia? Ale ono w końcu odezwało się. Krzyknęło: wezwij Anwaldta do Wrocławia.

— Przyda się. Przypadkiem jest policjantem, niech więc poprowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa swojej siostry. Ale o więzach rodzinnych powiem mu po to, aby go uaktywnić, czy tak? Sumienie sumieniem, a praktycyzm praktycyzmem. Tak było zawsze u von der Maltenów?

— To, co pan nazywa praktycyzmem — baron wzniósł dumnie oczy ku portretom przodków — określiłbym dumą rodową. Wezwałem pana, aby ujął pan mordercę swojej siostry i pomścił ten ohydny mord. Jako brat miał pan do tego pełne prawo…

Anwaldt wyjął pistolet, odbezpieczył go i wymierzył w głowę pierwszego w galerii przodków. Nacisnął spust. Rozległ się suchy trzask iglicy. Zaczął gorączkowo szukać po kieszeniach. Baron chwycił go lekko za ramię, lecz szybko cofnął dłoń. Policjant spojrzał na niego zmętniałymi oczami.

— Nie wytrzymam, pomsta… niemiecki jezyda…

Baron wyprężył się jak struna. Stali dalej naprzeciwko siebie w zamglonej pomarańczowej poświacie.

— Proszę zachowywać się odpowiednio i posłuchać mnie do końca. Powiedziałem panu o dumie rodowej. Ona wynika z wieków tradycji, z dzieł naszych przodków. To wszystko przestałoby istnieć.

— Wraz z moją śmiercią nastąpiłby koniec rodu, wyschnięcie ostatniej, śląskiej odnogi von der Maltenów — chwycił Anwaldta za ramiona i obrócił nim tak, że zawirowały wokół nobliwe, syfilityczne oblicza. — A tak oto nasz ród istnieć będzie dalej w osobie Herberta von der Maltena.

Podbiegł nagle do ściany i zdjął z niej wyszczerbiony nieco miecz ze złotą rękojeścią inkrustowaną macicą perłową. Trzymając go w wyprostowanych rękach, zbliżył się do Anwaldta. Patrzył na niego przez chwilę, hamując wzruszenie. Po męsku. Po rycersku.

— Synu, wybacz mi — pochylił głowę. — Spójrz na to wszystko dookoła. Jesteś tego dziedzicem. Przyjmij nasz herb i święty symbol rodowy — miecz naszego pradziada Bolka von der Maltena, rycerza wojny trzydziestoletniej. Zatop ją w sercu mordercy. Pomścij swoją siostrę.

Anwaldt uroczyście odebrał miecz. Stanął na szeroko rozstawionych nogach i pochylił głowę jak przed namaszczeniem. Z jego ust wydobył się cienki, drwiący chichot.

— Drogi ojcze, rozśmiesza mnie twój patos. Von der Maltenowie zawsze tak przemawiali? Ja mówię o wiele prościej: nazywam się Herbert Anwaldt, nie mam z tobą nic wspólnego i gwiżdżę na wasz panteon, który ty zamykasz. Tak, ty. Ja natomiast zaczynam mój własny. Daję mu początek, ja, bękart polskiej pokojówki i nieznanego ojca. Cóż z tego? Po siedmiu wiekach nikt o tym nie będzie wiedział, a sprzedajni kronikarze napiszą uładzone życiorysy. Ale muszę żyć, żebym rozpoczął swój własny ród. A moje życie, to zarazem wygaśnięcie rodu von der Maltenów. Rozkwitnie ono na waszych gruzach.

— Podoba ci się ta metafora?

Uniósł miecz i uderzył. Baronowi pękła skóra na głowie odsłaniając nagą kość czaszki. Krew zlepiła starannie uczesane włosy. Rzucił się na schody z krzykiem „policja!”.

— Ja jestem policjantem — Anwaldt wchodził na schody w ślad za ojcem. Starzec potknął się i upadł. Zdawało mu się, że leży na mokrym prześcieradle w dusznej służbówce. Beżowy dywan pokrywający schody wsysał brunatnoczerwoną posokę. Żałosne tasiemki kalesonów wiły się wokół skórzanych pantofli.

— Błagam nie zabijaj mnie… Pójdziesz do więzienia… a tu masz fortunę…

Перейти на страницу:

Похожие книги

100 знаменитых харьковчан
100 знаменитых харьковчан

Дмитрий Багалей и Александр Ахиезер, Николай Барабашов и Василий Каразин, Клавдия Шульженко и Ирина Бугримова, Людмила Гурченко и Любовь Малая, Владимир Крайнев и Антон Макаренко… Что объединяет этих людей — столь разных по роду деятельности, живущих в разные годы и в разных городах? Один факт — они так или иначе связаны с Харьковом.Выстраивать героев этой книги по принципу «кто знаменитее» — просто абсурдно. Главное — они любили и любят свой город и прославили его своими делами. Надеемся, что эти сто биографий помогут читателю почувствовать ритм жизни этого города, узнать больше о его истории, просто понять его. Тем более что в книгу вошли и очерки о харьковчанах, имена которых сейчас на слуху у всех горожан, — об Арсене Авакове, Владимире Шумилкине, Александре Фельдмане. Эти люди создают сегодняшнюю историю Харькова.Как знать, возможно, прочитав эту книгу, кто-то испытает чувство гордости за своих знаменитых земляков и посмотрит на Харьков другими глазами.

Владислав Леонидович Карнацевич

Неотсортированное / Энциклопедии / Словари и Энциклопедии