Читаем S@motność w sieci полностью

„Stary, ja dopiero dzisiaj zauważyłem, że moja mała Joasia jest już w/ trzeciej klasie. A jutro odbiera świadectwo i zaczyna wakacje".

Od kilku tygodni wstawał o wpół do piątej, zapalał papierosa, zbierał porozrzucaną po całym pokoju odzież, nastawiał kawę i cucił się lodowatym prysznicem w łazience na parterze. Często zdarzało mu się dopiero pod prysznicem zauważyć, że wszedł tam z papierosem. Ubierając się, łykał kawę, wrzucał do plecaka kartki z notatkami, które zrobił ostatniej nocy, i wybiegał, aby wsiąść do samochodu Jima, który czekał na niego już od kilku minut.

Jim, odkąd rozpoczął pracę na budowie nieopodal jego uniwersytetu, podwoził go do Tulane. Codziennie czekał na niego, zawsze w najlepszym nastroju, zawsze uśmiechnięty i świeży jak wiosenna łąka. Wywoływał w nim tym swoim stanem i nastrojem rodzaj rozdrażnienia i niechęci. Jak można być tak radosnym o piątej rano, po tak krótkiej nocy i siedząc w takim samochodzie?

Jim miał buicka z lat sześćdziesiątych, bez klimatyzacji, co w Nowym Orleanie uchodziło za dowód albo wyjątkowej biedy, albo przynależności do jakiejś wyjątkowo masochistycznej sekty religijnej. Ponadto tylne drzwi po stronie pasażera były albo przywiązane grubym sznurem do zagłówka siedzenia kierowcy, albo musiały być trzymane w trakcie jazdy przez pasażera.

Wsiadał do samochodu Jima z zamkniętymi oczami, brał z popielniczki papierosa, który czekał na niego zapalony, i ruszali. Rozmawiać zaczynali dopiero po pierwszych kilku milach, gdy Jakub się budził. Jim znał ten ceremoniał i zachowywał się jak wierny i lojalny prywatny kierowca brytyjskiej rodziny królewskiej.

Rychło zaczęło zdarzać się coraz częściej, że nie nocował w domu, zostając w biurze i pracując z krótkimi przerwami przez całą noc.

Tamtej nocy, gdy zadzwonił Jacek, tak właśnie było.

Dochodziła czwarta w nocy z soboty na niedzielę.

Jim był akurat u niego w biurze. W milczeniu nachylał się nad elektroniczną aptekarską wagą, którą ustawił obok jego komputera. Odważał w największym skupieniu porcje kokainy, pakując je we wcześniej przygotowane woreczki. Na biurku obok komputera leżały rzędy foliowych paczuszek z białym proszkiem. Każdy woreczek zawierał cztery „kreski".

Gdy skończył, na biurku leżała kokaina za 50 tysięcy dolarów.

Obszedł je dookoła, bez słowa zgarniając pakunki do obtłuczonej i pogiętej walizeczki. Skończył, zakodował zamek walizki, przeciągnął jedną z bransolet policyjnych kajdanek przez swoją lewą dłoń i zamknął specjalnym kluczem na przegubie. Druga bransoleta była przyspawana do walizki. Podszedł do Jakuba i bez słowa położył klucz od kajdanek na klawiaturze jego komputera. Wychodząc, spojrzał mu w oczy i powiedział:

– To naprawdę ostatni raz. Nie gardź mną. Przepraszam.

Jakub był wściekły i rozgoryczony. Wściekły na siebie, że zgodzi! się na to. I nie chodziło mu nawet o to, że ryzykował absolutnie wszystko, co osiągnął w swoim życiu, że stał się po raz drugi świadomie – bo przecież nieprzymuszony wyraził na to zgodę – pomocnikiem faceta, który zaopatruje ćpunów; najbardziej bolało go to, że Jim tak go rozczarował. Że tak perfidnie wykorzystuje ich przyjaźń.

Czuł się zdradzony.

Obiecał mu przecież, że tamten raz sprzed trzech miesięcy był „naprawdę pierwszy i ostatni", „że teraz tylko spłaci długi i wyjdzie z tego kanału" i że „może to zrobić tylko tutaj, bo przecież nikt nie wpadnie na to, że w Tulane na genetyce kroją miał", jak nazywał to swoje porcjowanie.

Dzisiaj, gdy Jim przed godziną zapukał do drzwi jego biura, nie przyszło mu do głowy, że znowu ma „towar". Stanął z tą walizką przykutą do lewego przegubu i z trudem ukrywając drżenie głosu, powiedział:

– Jak tego nie pokroję dzisiejszej nocy u ciebie, to już nigdy nie będę mógł cię przywieźć do szkoły rano. Pozwól… błagam.

Pozwolił.

Przez cały czas stał odwrócony do niego plecami, kipiał z wściekłości i milczał. Nie chciał na to patrzeć.

Taka naiwna wiara dziecka, że gdy się zamknie oczy, to wcale nie jest ciemno.

Wrócił do biurka, dopiero gdy Jim zatrzasnął za sobą drzwi.

Na klawiaturze jego komputera leżał klucz do kajdanek, którymi Jim przykuwał się dla pewności do walizki z koksem i dwa małe foliowe woreczki z białym proszkiem.

Dla niego.

Ostatnim razem, gdy Jim pakował u niego towar, też spróbował kokainy.

Перейти на страницу:

Похожие книги