Читаем S@motność w sieci полностью

Przez chwilę patrzył na listę imion swoich przyjaciół na ICQ. Na samej górze, jako pierwsze, było jej imię. Myślał o niej i miał dziwne wrażenie, że dzisiaj po południu w jego życiu dokonała się jakaś zmiana.

Jego oczy łzawiły, gdy wyłączał komputer przed wyjściem do domu. Włożył kurtkę i zjechał windą na dół. Chciał jeszcze pójść pod wiadukt na autostradzie i przepchać do instytutu swój skuter. Stał tam, oszroniony, pod ścianą wiaduktu. Ciągle czuć było smród spalenizny. W świetle reflektorów nadjeżdżającego samochodu zauważył, że po drugiej stronie do krawędzi chodnika podbiega dziewczyna, rozpinając futro. Pod futrem była naga. Samochód przejechał, nie zwalniając.

Rozpoznał ją. Ta Rumunka! W jednej chwili poczuł obrzydzenie i nienawiść. Przyśpieszył kroku, ze złością pchając swój skuter. Prawie biegł.

ONA: Wcale nie musiała teraz iść do domu. Była umówiona ze swoim mężem dopiero na 17.00. Gdyby jednak została i rozmawiała z Jakubem dłużej, nie zdążyłaby zrobić tego, co spontanicznie przyszło jej do głowy. Nagle zapragnęła dowiedzieć się o nim jak najwięcej.

Otworzyła na swoim komputerze stronę umożliwiającą przeszukiwanie Internetu. W pole zapytania wpisała jego imię i nazwisko. Dokładnie tak, jak on je wpisał na karcie informacyjnej ICQ. Wyszukiwarka pokazała 28 adresów stron internetowych, które minimum raz zawierały jego imię i nazwisko. Zaczęła otwierać jedną po drugiej.

Większość była po prostu odnośnikami do jego publikacji lub referatów, które wygłosił w trakcie konferencji naukowych w najróżniejszych egzotycznych miejscach. Zawsze zastanawiała się – i teraz także – dlaczego o problemach naukowych najlepiej dyskutuje się akurat w Honolulu, na francuskiej Riwierze, w Nowym Orleanie, na Maderze, w Singapurze lub w australijskim Cairns przy wielkiej rafie koralowej. Widocznie nawet naukowcy muszą mieć coś ciekawego na popołudnie. A może chodzi o ich żony, które nie chcą już więcej obradować w tym nudnym Paryżu.

Trzy pierwsze publikacje były w języku polskim. Pochodziły z czasów, gdy jeszcze mieszkał w Polsce i pracował we Wrocławiu, na uniwersytecie. Reszta po angielsku i ukazała się głównie w USA. Nie umiałaby powiedzieć, czego dotyczyły. Jej wystarczyło wiedzieć, że zajmował się pisaniem programów do zastosowań w genetyce. Próbowała zrozumieć jeden z krótszych artykułów, ale dała sobie spokój, gdy tylko zauważyła, że w słowniku wyrazów obcych, który miała w biurze, nie ma większości użytych w tekście terminów.

Z krótkiej notki biograficznej wynikało wyraźnie, że naprawdę miał wszystkie te tytuły „jak każdy" i że można by nimi obdarować spokojnie cztery osoby. Poza tym na podstawie dat wydania tych trzech polskich publikacji bez trudu obliczyła, że nie może mieć jeszcze 40 lat.

Strona z listą jego publikacji, stanowiąca coś w rodzaju elektronicznego życiorysu naukowego, zawierała tylko jeden osobisty akcent. Po tytule pierwszej publikacji w języku polskim umieścił odnośnik do stopki. Wyświetlany małą niewyraźną czcionką tekst zawierał następującą informację:

Publikacja ta jest wynikiem badań w ramach mojej pracy magisterskiej. Żadna inna moja publikacja nie jest dla mnie tak ważna jak ta. W całości dedykuję ją Natalii.

Przeczytała ją kilkakrotnie. Ten mężczyzna, którego zaczepiła pół godziny temu w Internecie, zaczynał ją zdumiewać. Właśnie tak. Zdumiewać. Mało kto przyzna się, że jest pełen smutku. Prawie nikt, że był chory psychicznie. Przy tym był tak genialnie mądry. I potem to tutaj. Najpierw jakieś „sekwencje genów", jakaś „optymalizacja algorytmów nieliniowych", jakaś „rekursja drugiego rzędu", a na końcu to romantyczne „w całości dedykuję ją Natalii". Zna go 30 minut, a już przyłapała się na tym, że jest zazdrosna o jakąś kobietę.

Wyciągnęła kartkę z adresem e-mailowym, który jej podał. [email protected]. Zaczęła pisać. Kilka minut później zadzwonił telefon. Jej mąż czekał w samochodzie na dole.

– Słuchaj – powiedziała – idź na piętnaście minut do tej kawiarni po drugiej stronie ulicy. Muszę jeszcze coś bardzo ważnego skończyć.

Miała dziwne wrażenie, że ten e-mail do niego, właśnie teraz, jest bardzo ważny.

ON: Następnego dnia był w instytucie pierwszy. Christiane, asystentka w sekretariacie, spotkała go przy automacie do kawy w kuchni. Zawsze była przed wszystkimi, ale za to znikała też najwcześniej. Powiedziała do niego, śmiejąc się:

– Myślałam, że kluby nocne zamykają dopiero o ósmej rano.

– Chrissie – lubiła, gdy ją tak nazywał – jak ty to robisz, że o siódmej rano masz taki nastrój jak turyści na Seszelach o dziesiątej przed śniadaniem?

Przestała się śmiać. Spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała:

– Spędź ze mną kiedyś noc, a się dowiesz.

Wyjęła filiżankę z kawą z automatu i wyszła z kuchni. Nigdy nie wiedział, kiedy Christiane mówiła poważnie, a kiedy żartowała.

Перейти на страницу:

Похожие книги