Читаем S@motność w sieci полностью

Z jednym jedynym wyjątkiem – gdy „uwodził" ją wirtualnie w nocnym barze tego hotelu w Warszawie – rozmowy z nią nigdy nie dotyczyły bezpośrednio seksu. Była mężatką – dlatego nie potrafił poruszyć tego tematu bez poczucia winy i wewnętrznego niepokoju. Nie chciał wpaść w pułapkę banalnego małżeńskiego trójkąta. W Internecie, gdzie nie doświadczał takich pokus bliskości, jak zapach perfum, ciepło dłoni czy wibracja głosu, było to o wiele łatwiejsze do zrealizowania. Łatwiej było utrzymać znajomość na poziomie przepełnionej sympatią przyjaźni z elementami dwuznacznego flirtu. Ona nie musiała nic deklarować, zachowując, przynajmniej formalnie, status wirtualnej przyjaciółki, „nie robiącej przecież nic złego". On nie miał formalnie powodu być rozczarowanym brakiem wyłączności, gdy opowiadając o zdarzeniach ze swojego życia, używała liczby mnogiej. Trwali w układzie skonstruowanym tak, aby móc demonstrować gotowość do deklaracji, ale żadnych nie czynić. Dla spokoju sumienia.

Jednak fizyczność ich związku przejawiała się w prawie każdej rozmowie na ICQ i w prawie każdym e-mailu. W dwuznacznych opisach zdarzeń lub sytuacji przemycali swoje bardzo jednoznaczne pragnienia i tęsknoty. Był pewien, że w trakcie ich spotkań na Internecie było więcej czułych dotknięć niż podczas spotkań wielu tzw. normalnych par w majowe wieczory na ławce w parku. Opowiadali o seksie, nie nazywając go nigdy po imieniu.

Teraz w Paryżu miało to wszystko przejść – wreszcie – do historii. Z jednej strony myśl o spotkaniu, do którego miało dojść, była elektryzująca jak początek erotycznego snu, z drugiej rodziła u niego uczucie napięcia i niepokoju. W Paryżu za bramą lotniska fantazja mogła minąć się z rzeczywistością. To, co było między nimi, wyrosło na gruncie fascynacji słowem i wyrażoną tekstem myślą. Dlatego było pewnie tak silne, intensywne i cały czas: przez brak szansy prawdziwego spełnienia.

Odczuwał jej atrakcyjność, nie widząc jej. Był niejednokrotnie podniecony do erekcji, czytając jej teksty. Erotyka to zawsze twór wyobraźni, jednak dla większości ludzi wyobraźni zainspirowanej jakąś cielesnością. W jego wypadku jej zmysłowość była trochę jak erotyczne wiersze z tomiku poezji. Na dodatek ten tomik ciągle jeszcze ktoś pisał.

Zawsze lubił erotyki. Lubił je także umieć na pamięć. Do kilkudziesięciu polskich, które umiał recytować od czasów szkoły średniej, dołożył kilka Rilkego. Po niemiecku! Ale to dopiero ostatnio, gdy zaczął „czuć" niemiecki, a nawet śnić po niemiecku. Przedtem wydawało mu się, że niemiecki o wiele bardziej nadaje się do koszar niż do poezji. To pewnie taki polski historyczny balast.

Myślał o tym, pijąc kolejne szklaneczki whisky i patrząc na tę tańczącą dziewczynę na patio w Dauphine Hotel w Nowym Orleanie. Trochę myliła mu się erotyka z seksem. To pewnie przez ten alkohol, te dziewczynę i muzykę.

– Tak, to głównie przez tę muzykę! – pomyślał. Od kilkunastu lat muzyka, niekoniecznie blues, kojarzyła mu się z seksem. Nauczyła go tego pewna kobieta bardzo dawno temu.

To było jeszcze nawet przed Nowym Orleanem. Dostał stypendium ministerialne na badania w ramach wspólnego projektu jego wrocławskiej uczelni z uniwersytetem w Dublinie w Irlandii.

Była szara, deszczowa i zimna wiosna w Dublinie, gdy przyjechał. Pracował w laboratorium komputerowym Wydziału Genetyki we wschodniej części campusu, rozlokowanego prawie w samym centrum Dublina. Mieszkał w gościnnym pokoju na terenie campusu, który przypominał mu monstrualny labirynt połączonych z sobą budynków z czerwonej cegły. Mówiono mu, że z jego pokoju można przejść korytarzami do laboratorium komputerowego, nie wychodząc na zewnątrz. Kiedyś wieczorem próbował to zrobić, ale gdy wylądował w śmierdzącym wilgocią i naftaliną, zastawionym metalowymi stołami z nagimi zwłokami prosektorium wydziału medycznego, postanowił dać sobie spokój.

Przez pierwszy miesiąc pracował bez wytchnienia. Wpadł w euforyczny trans. Na trzy miesiące dzięki pieniądzom ONZ zostawił to swoje „muzeum" w Polsce, gdzie o dostęp do kserografu trzeba było pisać podanie do dziekana, i dostał się do świata, w którym kserografy stały w holu uniwersyteckiej stołówki. Czy można było nie wpaść w euforię?

Przemieszczał się w zasadzie ustaloną trasą, prowadzącą od jego biura w centrum komputerowym, przez stołówkę, w której w pośpiechu zjadał lunch, do jego pokoju, gdzie około 2 w nocy kładł się, wyczerpany i podniecony minionym dniem, aby wstać już przed 7 rano. Dopiero po miesiącu zauważył, że zdarzają mu się coraz częściej chwile, gdy odczuwa dokuczliwą samotność. Potrzebował wyjść z tego zamkniętego i totalnie zdominowanego pracą cyklu życia w Dublinie.

Перейти на страницу:

Похожие книги