– Słuchaj, mam na imię Jim, mieszkam w pokoju obok i teraz bardzo potrzebuję dokładnie dolara sześćdziesiąt pięć, żeby kupić piwo w Seven-Eleven. Mógłbyś mi pożyczyć na dwa dni?
Stypendium miało wpłynąć na jego konto dopiero za dwa dni, miał w kieszeni około dwóch dolarów za puszki po coli i piwie, które wyszperał w koszu na śmieci w kuchni Robin i sprzedał. Zamierzał kupić za nie rano chleb na śniadanie i opłacić przejazd autobusem do uniwersytetu. Pamięta, że nie zastanawiał się ani chwili. Wyciągnął portfel, wysypał wszystko, co miał, i podał mu. Kwadrans później Jim zapukał ponownie i zapytał, czy mogliby to piwo wypić razem.
Tak zaczęła się ich znajomość. Już po krótkim czasie niemożliwe się stało pozostawać tylko znajomym Jima. Bo trudno być tylko znajomym kogoś, o kim się wie, że oddałby bez wahania własną nerkę, gdyby zaszła taka potrzeba.
Ich przyjaźń nie miała jednego początku. Nigdy się nie kończąc, rozpoczynała się wielokrotnie. I zawsze inaczej. Od momentu jednak, gdy ratowali życie Ani, Jim stał się po prostu fragmentem jego biografii. Jak data urodzenia, pierwsza szkoła i imiona rodziców.
– Przepraszam pana, czy mógłby mi pan powiedzieć, co ten Alvarez-Vargas miał takiego w sobie, że wszyscy pielgrzymują do jego grobu? – usłyszał nagle za sobą.
Poderwał się gwałtownie, zawstydzony trochę, że ktoś przyłapał go na tym, że klęczy. Odwrócił się i zobaczył grubego starszego mężczyznę siedzącego za kierownicą elektrycznego wózka przypominającego akumulatorowe pojazdy używane na polach golfowych. Miał skórzany kowbojski kapelusz na głowie, telefon komórkowy przypięty do paska spodni i pager zapięty za kieszenią na piersiach brązowej koszuli. Był opalony i nosił okulary przeciwsłoneczne. Na przedniej płycie wózka widniał kolorowy napis z nazwą cmentarza. Zauważył, że oprócz numeru telefonu i faksu napis zawiera także adres strony WWW cmentarza.
Teraz już nawet cmentarze są
Mężczyzna musiał być pracownikiem cmentarza.
– Mógłbym panu oczywiście opowiedzieć, ale musiałby pan wziąć kilka dni wolnego, aby wysłuchać całej historii – odpowiedział zniecierpliwionym głosem. – Dlaczego to pana interesuje?
– Z różnych powodów. Przepraszam, nie przedstawiłem się panu. Jestem administratorem tego cmentarza – powiedział i przedstawił się imieniem i nazwiskiem, – Z tym grobem, chociaż najmniejszy na tym cmentarzu, mamy same kłopoty. Od początku. Najpierw trzy razy przekładali pogrzeb, bo FBI nie chciało wydać ciała. Potem na pogrzebie nie było prawie nikogo, chociaż zarezerwowałem standardowo kilka limuzyn. Miałem straszne koszty, bo nikt nie chciał mi za nie zapłacić. Przyszły tylko jakieś dwie babcie. Jedna wyglądała, jakby wstała z jednego z moich grobów, tyle że miała mniej makijażu, niż kładzie normalnie na zwłoki mój pracownik. Cały czas paliła. Nawet wtedy, gdy uklękła, aby się pomodlić. Druga uparła się, żeby pozwolić jej iść za trumną z jej psem. Ten pies to był mały pudel i miał czarną wstążkę na czubku głowy. Panie, ludziom naprawdę już odbija.
Westchnął ciężko i podjął opowieść:
– Pogrzeb organizowała jakaś kancelaria adwokacka. Nigdy nie dowiedziałem się tak do końca, kto za to płacił. Wykupili taki kawał działki jak normalnie bierze się na bardzo porządny obiekt z fontanną i wieloma
Zdjął okulary słoneczne i wyłączył telefon komórkowy.
– Nie przeczytałem wszystkiego pisanego małymi literami w tym kontrakcie. Panie, to był mój błąd. Co za różnica, czy marmur jest z Włoch, czy z Meksyku? Zamówiłem w Meksyku, bo bliżej. Po dwóch tygodniach nasłali jakiegoś eksperta i musiałem wymieniać płytę. Wazon też. Straszne koszty. Ale to był dopiero początek. On był tutaj pochowany jako McManus. Po trzech miesiącach kazali mi zmienić nazwisko na Alvarez-Vargas. Panie, słyszał pan kiedyś, żeby nieboszczykowi zmieniać nazwisko po pogrzebie??? Nie chciałem zmieniać, ale okazało się, że oni to zapisali w kontrakcie. Zostały ślady po literach z poprzedniego nazwiska. Szlifowanie nic nie pomogło. Znowu musiałem sprowadzać marmur z Włoch. Dobrze, że chociaż wazon mogłem zostawić. Ten wazon, panie, jest prawie tak samo drogi jak ta płyta. Zamilkł na chwilę.