- Usłyszeliście wystrzał? - spytał oberpolicmajster. - Zuchy. To ja go położyłem, umiera. Kobieta - dla was, to Igła, ta sama. Żywej zostawiać nie wolno, za dużo słyszała.
Świat pogrążał się w mroku. Grin za nic nie chciał umierać, patrząc na twarz Pożarskiego. Nie to pragnął oglądać w ostatniej chwili życia.
Gasnącym wzrokiem powiódł po pokoju, odnalazł Igłę. Stała z zaciśniętymi rękami i milcząc, patrzyła na niego, ale wyrazu jej oczu nie mógł już odczytać.
Coś pobłyskiwało między palcami kobiety, coś wąskiego i przejrzystego...
Zapalnik, to zapalnik - domyślił się Grin.
Igła odwróciła się i nad pojemnikiem z wybuchową galaretą przełamała wąziutką szklaną rurkę.
Życie zakończyło się tak, jak powinno - natychmiastowym ognistym wybuchem.
Epilog
Przy baszcie Kutafjej fiakra trzeba było zwolnić i dalej pójść pieszo. W mieście na razie nie zauważało się nowych porządków, ale tutaj, na Kremlu, było już inaczej niż poprzednio: surowo, czysto, wszędzie straże, a bruk codziennie oczyszczano z lodu i śniegu, saniami już się nie przejedzie. Teraz tutaj rozlokowała się zwierzchność - nowy gospodarz starej stolicy uznał, że mieszkanie w rezydencji generała-gubernatora uwłaczałoby jego godności, i osiadł za wysokimi murami z czerwonej cegły, w Małym Pałacu Nikołajewskim.
Erast Pietrowicz szedł w górę po moście Troickim. Jedną ręką przytrzymywał szpadę, w drugiej niósł trójkątny pieróg. Dziś odbywała się wielka uroczystość - moskiewscy urzędnicy przedstawiali się jego wysokości.
Stary książę Władimir Andriejewicz odjechał do nielubianej Nicei czekać na starość, a w życiu jego byłych podwładnych zapowiadały się ogromne przemiany - kogoś awansują, kogoś przeniosą na inne stanowisko, kogoś całkiem przegonią. Człowiek doświadczony od razu zwracał uwagę, na którą godzinę jemu albo jego urzędowi wyznaczono audiencję. Im wcześniej, tym gorzej. Każdy wie, że nowa miotła z początku mocno wymiata. Najpierw pojawia się surowość. Odgrywa podwójną rolę: po pierwsze, od razu wszystkich pozostałych nastraszy, żeby odczuli należny respekt, a po drugie - lepiej zacząć od kaźni, by zakończyć łaskami. Od dawna wiadomo, że w pierwszej kolejności wygania się tych, którzy są dalej od ołtarza: zarządy powiatowe, komitet agrarny, opiekunów przytułków i różne mało znaczące departamenty, a naprawdę ważne urzędy pozostawia się na deser.
Z obu tych przesłanek wychodziło, że radca stanu Fandorin jest ważną osobistością, uhonorowaną szczególną uwagą. Przed jasnymi oczami wielkiego księcia miał stanąć, zgodnie z zaproszeniem ostatni z ostatnich, o wpół do szóstej po południu, nawet po dowódcy okręgu wojskowego i wysokich szarżach żandarmerii. To wyróżnienie zresztą mogło oznaczać cokolwiek, zarówno w pochlebnym, jak i negatywnym sensie, dlatego Erast Pietrowicz nie oddawał się pustym zgadywankom, tylko zdecydował się całkowicie zawierzyć losowi. Powiedziano: „Wielkoduszny mąż spotyka gniew i łaskę wyższych z takim samym dostojeństwem”.
Pod murami monasteru Czudowa radca stanu spotkał porucznika Smoljaninowa, też w paradnym mundurze, zarumienionego mocniej niż zazwyczaj.
- Witajcie, Eraście Pietrowiczu! - wykrzyknął. - Na prezentację?
Bardzo późno pana... Pewnie awans pana czeka.
Fandorin wzruszył lekko ramionami, grzecznie jednak spytał:
- A wasi się już p-przedstawili? I co?
- W ochranie nowiny. Mylnikow pozostał na uprzednim stanowisku, a na naczelnika wyznaczono Zubcowa. A jest tylko radcą tytularnym, no nie?
Nam, do żandarmerii, kogoś z Petersburga przyślą. Zresztą wszystko mi jedno. Ja, Eraście Pietrowiczu, oddaję się do raportu. Przechodzę z korpusu do dragonów. Teraz już ostatecznie się zdecydowałem.
Erast Pietrowicz wcale się nie zdziwił, jednak spytał:
- A to czemu?
- Nie spodobało mi się, jak jego wysokość mówił o zadaniach państwowej policji - powiedział żarliwie porucznik. - Wy, rzekł, musicie budzić w ludziach respekt, bojaźń przed władzą. Waszym zadaniem jest na czas odsiać plewy i bezwzględne je wytępić, niech to będzie nauczka i przykład dla pozostałych. Mówił, że sam widok niebieskiego munduru powinien wprawiać obywatela w przerażenie. Trzeba wzmocnić fundament rosyjskiej państwowości, inaczej nihilizm i nadmierna tolerancja do końca go rozmyją.
- A może to prawda? - ostrożnie rzucił Fandorin.
- Bardzo możliwe. Ale nie mam ochoty swoim wyglądem wprawiać kogoś w przerażenie! - Smoljaninow z pasją szarpnął temblak szabli. -
Uczono mnie, że powinniśmy wykorzeniać bezprawie i chronić słabych, że Korpus Żandarmerii to nieskazitelnie czysta chusteczka, którą zwierzchnie władze wycierają oczy cierpiącym!
Radca stanu z serdecznym współczuciem skinął mu głową.
- C-ciężko będzie panu w wojsku. Sam pan wie, jak oficerowie odnoszą się do żandarmów.
- To nic. - Oficer o różowych policzkach z uporem potrząsnął
głową. - Na początku, oczywiście, zaczną kręcić nosem, ale potem zobaczą, że nie jestem jakimś tam donosicielem. Jakoś się przyzwyczaję.
- Nie wątpię.