– Tak. Okazało się, że kocham inną kobietę. Przyszedłem, żeby się z tobą pożegnać.
Zamrugała swymi kosmatymi rzęsami, przygryzła wargę.
– To już właściwie wszystko – powiedział Ganin. – Bardzo mi przykro, ale nic na to nie poradzę. Pożegnamy się teraz. Myślę, że tak będzie lepiej.
Ludmiła, zasłoniwszy twarz, znów wtuliła ją w poduszkę. Niebieska pikowana kołdra zaczęła ukosem ześlizgiwać się z jej nóg na puszysty biały chodniczek. Ganin podniósł i wyrównał kołdrę. Potem raz czy dwa przespacerował się po pokoju.
– Pokojówka nie chciała mnie wpuścić – powiedział.
Ludmiła z twarzą ukrytą w poduszce leżała jak martwa.
– I w ogóle – dodał Ganin – jest jakaś nieżyczliwa.
– Czas, żeby przestali palić. Już wiosna – powiedział w chwilę później. Przeszedł od drzwi do białego tremo, a potem włożył kapelusz. Ludmiła nie ruszała się. Stał jeszcze chwilę, patrzył na nią w milczeniu, i wydawszy lekki gardłowy dźwięk, jakby chciał zakaszleć, wyszedł z pokoju.
Starając się stąpać cicho przeszedł szybko przez długi korytarz, pomylił drzwi, trafił z rozpędu do łazienki, skąd runęła włochata ręka i lwi poryk, ostro zawrócił i zderzywszy się znowu z krępą pokojówką, która w przedpokoju wycierała szmatką popiersie z brązu, zaczął schodzić po raz ostatni łagodnymi kamiennymi schodami. Na podeście ogromne skrzydło okna wychodzącego na tylne podwórze było otwarte i wędrowny baryton ryczał na tym podwórzu po niemiecku
Wsłuchawszy się w wiosennie rozedrgany głos i spojrzawszy na deseń szyby okiennej, krzew geometrycznych róż i wachlarz pawiego ogona – Ganin poczuł, że jest wolny.
Powoli szedł ulicą i palił papierosa. Dzień był dość chłodny, o mlecznej tonacji: białe zmierzwione obłoki wybrzuszały się naprzeciw niego w błękitnym prześwicie pomiędzy domami. Kiedy patrzył na szybkie chmury, zawsze myślał o Rosji, ale teraz przypomniałby sobie o niej i bez chmur; od ubiegłej nocy myślał wyłącznie o niej.
To, co stało się owej nocy, to zachwycające zdarzenie duszy, przemieściło świetlne pryzmaty całego jego życia i opłynęło go przeszłością.
Usiadł na ławce przy dużym skwerze i od razu odezwał się jego trwożny i czuły towarzysz postępujący za nim, rozłożył się u jego stóp szarawym wiosennym cieniem i przemówił.
Teraz kiedy Ludmiła zniknęła, mógł go swobodnie słuchać…
Dziewięć lat temu… Lato, dwór, tyfus… Zadziwiająco przyjemne jest zdrowienie po tyfusie. Leży się niczym na fali powietrza, trochę jeszcze pobolewa śledziona, i sprowadzona z Petersburga pielęgniarka zwilża ci co rano język – lepki po nocy – watą nasyconą portwajnem. Pielęgniarka jest niska, ma miękkie piersi, zręczne krótkie ręce i pachnie od niej rześkim chłodkiem staropanieństwa. Lubi zabawne powiedzonka, jakieś japońskie słówka, które zostały jej z wojny czternastego roku. Twarz ma jak piąstka, babską, ospowatą, nosek ostry, a spod chusteczki nie wymyka się ani jeden włosek.
Leży się niczym w powietrzu. Z lewej strony łóżko odgrodzone jest od drzwi trzcinowym parawanem, żółtym o łagodnych zgięciach. Po prawej, bardzo blisko, w rogu, wiszą ikony: smagłe twarze świętych za szkłem, woskowe kwiaty, koralowy krzyżyk. Okna są dwa. Jedno dokładnie naprzeciwko, ale daleko: łóżko jakby odpycha się wezgłowiem od ściany i celuje w nie mosiężnymi gałkami przeciwległego oparcia, a w każdej gałce lśni pęcherzyk słońca; celuje i zaraz ruszy, popłynie przez cały pokój ku oknu w głębokie lipcowe niebo, po którym suną ukosem pulchne, lśniące obłoki. Drugie okno w prawej ścianie wychodzi na zielonkawy pochyły dach: sypialnia jest na piętrze, a to jest dach parterowego skrzydła, gdzie mieści się izba czeladna i kuchnia. Okna zamyka się na noc białymi wieloskrzydłowymi okiennicami.
Za parawanem są drzwi prowadzące na schody, a dalej, przy tej samej ścianie, połyskujący biały piec i staroświecka umywalka ze zbiornikiem na wodę i dziobokształtnym kranem: gdy się naciśnie nogą mosiężny pedał, z kranu tryska cieniutka strużka. Na lewo od przedniego okna stoi mahoniowa komoda o bardzo ciężko wysuwających się szufladach, a po prawej – otomanka.
Tapety są białe w niebieskawe róże. W półmalignie zdarzało mu się formować z tych róż profil po profilu albo wędrować spojrzeniem w górę i w dół, tak aby po drodze nie zaczepić o żaden kwiatek, o żaden listek, wynajdując szczeliny w ornamencie, przeskakując i zawracając, gdy zabrnął w ślepą uliczkę, i zaczynając od nowa wędrówkę przez jasny labirynt. Po prawej stronie łóżka między lampką oliwną a bocznym oknem wiszą dwa obrazki: żółwiej maści kot pijący mleko ze spodeczka i szpak zrobiony wypukle z własnych piór na namalowanym szpaczym domku. Obok, tuż przy futrynie okiennej, umocowana jest lampa naftowa, zdradzająca skłonność do wysuwania czarnego języka kopciu. Są też inne obrazki: litografia przedstawiająca neapolitańczyka o odsłoniętej piersi wisi nad komodą, a nad umywalką – rysowany ołówkiem łeb konia, który rozdymając nozdrza płynie po wodzie.