Читаем Hyperion полностью

– Umierająca Ziemia to fuks – odparła Tyrena. Zgodnie z najnowszą modą miała długie, zielone, zakrzywione paznokcie, które teraz spoczywały na moim rękopisie niczym pazury jakiejś chlorofilowej bestii. – Sprzedała się, ponieważ masowa podświadomość potrzebowała właśnie czegoś takiego.

– Może masowa podświadomość potrzebuje także tego – odparłem, czując, że powoli zaczyna mnie ogarniać gniew.

Tyrena parsknęła śmiechem. Nie zabrzmiało to przyjemnie dla ucha.

– Martin, Martin… – westchnęła. – To jest poezja. Piszesz o Bramie Niebios i Stadzie Karibu, ale tak naprawdę twoje wiersze są o samotności, zagubieniu, strachu i cynicznym stosunku do ludzkości.

– I co z tego?

– To, że nikt nie chce płacić za to, żeby poczytać o czyimś strachu!

Odwróciłem się od biurka i podszedłem do przeciwległej ściany pokoju. Gabinet Tyreny zajmował całe 435. piętro Wieży Transline na Pierwszej Tau Ceti. Nie było w nim okien, gdyż okrągły pokój nie miał ścian, przed upadkiem z niebotycznej wysokości chroniło użytkowników wytwarzane przez słoneczne generatory pole siłowe tak znakomitej jakości, że całkowicie niewidoczne. Miałem uczucie, że staję na jednej szarej płycie, nad głową mam drugą, a wszystko to jest zawieszone w powietrzu, w połowie drogi między niebem a ziemią. Patrzyłem na szkarłatne obłoki sunące pół kilometra niżej między mniejszymi wieżami i czułem, jak krew nabiega mi do głowy. Do gabinetu Tyreny nie prowadziły żadne drzwi, windy ani schody; wchodziło się do niego przez transmiter, którego ozdobny portal migotał pośrodku pomieszczenia niby jakaś abstrakcyjna holorzeźba. Przez głowę zaczęły przebiegać mi różne dziwne myśli o pożarach, nagłych awariach zasilania i innych tego rodzaju wypadkach.

– Chcesz powiedzieć, że tego nie wydasz? – zapytałem wreszcie, kiedy uznałem, że jestem w stanie nadać memu głosowi w miarę normalne brzmienie.

– Skądże znowu! – uśmiechnęła się moja redaktorka. – Zarobiłeś dla nas kilka milionów marek. Oczywiście, że to wydamy. Ja ci tylko mówię, że nikt tego nie kupi.

– Nieprawda! – wrzasnąłem. – Może nie wszyscy znają się na poezji, ale jest wystarczająco dużo ludzi, którzy czytają książki i potrafią rozpoznać dobrą literaturę.

Tym razem Tyrena nie parsknęła śmiechem, ale kąciki jej zielonych warg powędrowały w górę.

– Martin, Martin… – westchnęła ponownie. – Od czasów Gutenberga odsetek ludzi wykorzystujących umiejętność czytania stale maleje. W dwudziestym wieku tylko niespełna dwa procent populacji tak zwanych demokracji przemysłowych czytało choć jedną książkę rocznie, a to było przecież jeszcze przed pojawieniem się datasfer, implantów i sztucznych środowisk informatycznych przyjaznych użytkownikowi. Na początku hegiry dziewięćdziesiąt osiem procent obywateli Hegemonii nie miało powodu, żeby czytać cokolwiek, więc nawet nie zadawali sobie trudu, żeby się tego nauczyć. Teraz jest jeszcze gorzej. Sieć zamieszkuje ponad sto miliardów istot ludzkich, z czego zaledwie niespełna jeden procent zamawia od czasu do czasu jakieś drukowane materiały, a jeszcze mniej czyta książki.

– Umierająca Ziemia rozeszła się w nakładzie prawie trzech miliardów egzemplarzy – przypomniałem jej.

– Owszem, ale w tym przypadku zadziałał “efekt pielgrzyma”.

– Co takiego?

– “Efekt pielgrzyma”. W kolonii Massachusetts – zaraz, kiedy to było? Aha, w siedemnastym wieku, na Starej Ziemi – każda szanująca się rodzina musiała mieć w domu egzemplarz Biblii, mimo że prawie nikt jej nie czytał. To samo było później z Mein Kampf Hitlera i Wizjami dostrzeżonymi w oku zgilotynowanego dziecka Stukatsky’ego.

– Kto to był Hitler? – zapytałem.

Tyrena uśmiechnęła się lekko.

– Polityk ze Starej Ziemi, który trochę pisał. Od czasu do czasu robimy jeszcze dodruki Mein Kampf. Co sto trzydzieści osiem lat Transline odnawia prawa autorskie.

– Słuchaj, potrzebuję jeszcze kilku tygodni, żeby dopracować Pieśni i zapiąć wszystko na ostatni guzik.

– Nie ma sprawy.

– Przypuszczam, że będziesz chciała przeredagować je tak samo jak poprzednim razem?

– Wcale nie – odparła Tyrena. – Możesz pisać, co tylko zechcesz.

Wybałuszyłem na nią oczy.

– Czy to znaczy, że mogę zostawić biały wiersz?

– Oczywiście.

– I filozoficzne dywagacje?

– Bardzo proszę.

– I ty opublikujesz to wszystko bez żadnych zmian?

– Naturalnie.

– Jest jakaś szansa, że ktoś to kupi?

– Absolutnie żadnej.

Перейти на страницу:

Похожие книги