— O, tak — odparła staruszka. — Wtedy, na przełęczy, prawie mi się udało. — Zachichotała gardłowo na to wspomnienie. — Pamiętasz? — Na jej plecach tkwił, niczym garb, wielki worek. Sterczał z niego spiralny, kościany róg. I Yvaine zrozumiała nagle, że widziała go już wcześniej.
— To byłaś ty? — spytała staruszkę. — Ta z nożami?
— Mmm, to byłam ja. Ale zmarnowałam już całą młodość przeznaczoną na tę podróż. Każde użycie magii wiele mnie kosztowało i teraz jestem starsza niż kiedykolwiek wcześniej.
— Jeśli mnie tkniesz — powiedziała gwiazda — jeśli położysz na mnie rękę, będziesz tego żałować do końca życia.
— Kiedy osiągniesz mój wiek — odparła stara kobieta — dobrze poznasz wszelkie możliwe żale i zrozumiesz, że jeden mniej czy więcej na dłuższą metę nie czyni żadnej różnicy.
Pociągnęła nosem. Jej suknia, niegdyś czerwona, była teraz pocerowana i wyblakła ze starości. Zwisała niczym worek, odsłaniając paskudną bliznę, na oko pochodzącą sprzed setek lat.
— Chcę wiedzieć, czemu nie mogę już dłużej odnaleźć cię w myślach. Wciąż jeszcze tam jesteś, ale ulotna i zwiewna niczym duch, błędny ognik. Jeszcze niedawno płonęłaś — twoje serce płonęło w mych myślach srebrnym ogniem, lecz po owej nocy w gospodzie zaczęło blaknąć, a teraz zupełnie zniknęło.
Yvaine pojęła, że owa istota, która pragnęła jej śmierci, budzi w niej wyłącznie litość.
— Czy to możliwe, by serce, którego pragniesz, nie należało już do mnie?
Staruszka zakasłała. Całym jej ciałem wstrząsnął gwałtowny spazm.
Gwiazda odczekała chwilę, po czym dodała:
— Oddałam swe serce innemu.
— Chłopcu? Temu z gospody? Z jednorożcem?
— Tak.
— Powinnaś zatem dać je raczej mnie i moim siostrom. Znów odzyskałybyśmy młodość, której wystarczyłoby nam do następnej Ery Świata. Twój chłopiec je złamie, zmarnuje bądź straci. Jak oni wszyscy.
— Mimo to jednak ma moje serce — odparła gwiazda. — Mam nadzieję, że gdy wrócisz bez niego, twoje siostry nie potraktują cię zbyt surowo.
W tym momencie Tristran podszedł do Yvaine, ujął jej rękę i skinieniem głowy pozdrowił starą kobietę.
— Wszystko załatwione — oznajmił. — Nie musisz się martwić.
— A palankin?
— Och, matka pojedzie palankinem. Musiałem jej obiecać, że wcześniej czy później zjawimy się w Cytadeli Burz. Możemy jednak podróżować bez pośpiechu. Myślę, że kupimy sobie konie i trochę pozwiedzamy.
— I twoja matka się zgodziła?
— W końcu tak — odparł z błogą miną. — O, przepraszam, przeszkodziłem wam.
— Praktycznie już skończyłyśmy. — Yvaine odwróciła się do drobnej staruszki.
— Moje siostry będą surowe, ale okrutne — powiedziała stara królowa czarownic. — Doceniam jednak twą troskę. Masz dobre serce, moje dziecko. Szkoda, że go nie dostanę.
Gwiazda pochyliła się i ucałowała kobietę w pomarszczony policzek. Jej wargi musnęły porastającą go ostrą szczecinę.
A potem gwiazda i jej ukochany odeszli w stronę muru.
— Kim była ta stara? — spytał Tristran. — Wydała mi się znajoma. Coś jest nie w porządku?
— Nie, wszystko dobrze — odparła. — To tylko ktoś, kogo spotkałam po drodze.
Za nimi lśniły światła jarmarku: latarnie, świece, magiczne ogniki i czarodziejski pył, niczym odbicie nocnego nieba, sprowadzone na ziemię. Przed nimi, po drugiej stronie łąki i muru, chwilowo pozostawionego bez straży, przycupnęło miasteczko Mur. W oknach domów płonęły lampy oliwne i gazowe oraz świece. Tristranowi wydały się równie odległe i nieznane, jak świat baśni z Tysiąca i Jednej Nocy.
Wiedział (świadomość ta przyszła nagle, z niezachwianą pewnością), że po raz ostatni ogląda światła Muru. Jakiś czas przyglądał im się w milczeniu, stojąc u boku upadłej gwiazdy, a potem odwrócił się i razem ruszyli na Wschód.
EPILOG
Wielu uważało dzień, w którym pani Una, od dawna zaginiona i uznana za zmarła (odkąd w dzieciństwie porwała ją czarownica) powróciła do Górskiej Krainy, za jeden z najważniejszych dni w dziejach Cytadeli Burz. Jej palankin, eskortowany przez trzy słonie, powitały fajerwerki, uroczystości i zabawy (oficjalne i nieoficjalne).
Radość mieszkańców Cytadeli Burz i jej dominiów wzrosła jeszcze, osiągając niespotykane wcześniej wyżyny, gdy pani Una oznajmiła, że podczas swej nieobecności urodziła syna, który wobec faktu, iż jej dwaj ostatni bracia zniknęli i zostali uznani za martwych, był następny w kolejce do tronu.
— W istocie — dodała — nosi już na szyi Moc Burzy.
Następca tronu i jego narzeczona mieli przybyć wkrótce, choć pani Una nie potrafiła określić dokładnej daty i niemożność ta wyraźnie ją irytowała. Tymczasem oświadczyła, że pod ich nieobecność sama będzie władać Cytadelą jako regentka. Tak też uczyniła, radząc sobie całkiem nieźle, i kraj wokół Góry Huon rozkwitał i prosperował pod jej rządami.