— Oczywiście, że dotrzymam słowa, co do litery — powiedziała starucha, jakby odpowiadając na pytanie ptaka. — Na łące targowej zamienię go z powrotem. Odzyska swą postać, nim dotrze do Muru. A kiedy już go zamienię, tobie także przywrócę ludzką postać, bo wciąż nie znalazłam lepszej służącej, głupia dziewko. Nie zniosłabym, gdyby plątał mi się pod nogami, węsząc, wypytując i wtykając nos w nie swoje sprawy. No i musiałabym go karcić czymś więcej niż nasionami i orzechami. — Splotła ciasno ramiona i zakołysała się w przód i w tył. — Jeszcze się taki nie urodził, który by mnie przechytrzył. Myślę też, że kwiat tego durnia jest jeszcze lepszy niż ten, który kiedyś przez ciebie straciłam.
Zacmokała głośno i muły ruszyły naprzód leśnym traktem.
Gdy czarownica powoziła, Yvaine odpoczywała na cuchnącym pleśnią łóżku. Wóz trzeszczał i podskakiwał na wybojach, przemierzając puszcze. Kiedy się zatrzymywał, budziła się i wstawała. Gdy czarownica spała, Yvaine siadała na dachu wozu, spoglądając w gwiazdy. Czasami towarzyszył jej ptak wiedźmy. Wówczas głaskała go ł zagadywała, ciesząc się, że ktoś przynajmniej dostrzega jej istnienie. Kiedy jednak wiedźma nie spała, ptak całkowicie ją ignorował.
Yvaine opiekowała się takie susłem, który spał większość czasu, zwinięty w kłębek z głową między łapkami. Gdy wiedźma zapuszczała się w głąb lasu po opał bądź wodę, dziewczyna otwierała klapkę, głaskała go i przemawiała do niego. Czasami nawet śpiewała mu piosenki, choć nie potrafiła stwierdzić, czy w susie pozostała jakaś cząstka Tristrana. Zwierzątko patrzyło na nią pogodnymi, sennymi oczkami, lśniącymi niczym krople czarnego tuszu. Jego futerko było miększe niż puch.
Teraz, gdy nie musiała co dzień maszerować, ból w biodrze przestał jej dolegać, a stopy już nie bolały. Wiedziała, że na zawsze pozostanie kulawa, bo Tristran nie był lekarzem i nie potrafił dobrze złożyć złamanej kości, choć starał się, jak umiał. Meggot też to przyznała.
Czasami, bardzo rzadko, spotykali innych wędrowców. Wówczas gwiazda starała się pozostawać w ukryciu. Wkrótce jednak przekonała się, że nawet jeśli ktoś odezwał się do niej w obecności czarownicy albo, jak kiedyś pewien drwal, pokazał ją palcem i spytał madame Semele, kim jest — wiedźma nigdy nie dostrzegała jej obecności i nie słyszała niczego, co wiązałoby się z jej osobą.
I tak mijały tygodnie. Trzęsący się, podskakujący wóz wiedźmy jechał naprzód, wioząc czarownicę, ptaka, susła i upadłą gwiazdę.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kanał Kopacza to głęboki jar pomiędzy dwoma kredowymi Kopcami — wysokimi, zielonymi wzgórzami, na których cienka warstwa zielonej trawy i rdzawobrązowej ziemi pokrywa wapień. Gleba jest zbyt płytka dla drzew. Z daleka Kanał wygląda niczym wyraźna, biała kredowa krecha na tablicy obitej zielonym aksamitem. Miejscowa legenda głosi, że wykopał go w ciągu jednego dnia i jednej nocy pewien Kopacz, posługując się łopatą, która — póki kowal Wayland podczas swej wędrówki z Muru w głąb Krainy Czarów nie przetopił jej i nie przekuł — była niegdyś ostrzem miecza. Są tacy, którzy twierdzą, iż miecz ów zwano Flamberge, inni upierają się, że Balmung. Nikt natomiast nie wie, kim był sam Kopacz. Możliwe zresztą, że cała ta legenda to tylko wymysł i bzdura. Tak czy inaczej, szlak do wsi Mur wiódł przez Kanał Kopacza. Każdy wędrowiec, pieszy czy poruszający się pojazdem kołowym, musiał przebyć Kanał, w którym po obu stronach drogi wznosiły się grube, białe, wapienne ściany, a Kopce nad nimi wyglądały niczym zielone poduszki na olbrzymim łożu.
Pośrodku Kanału obok dróżki widniało coś, co na pierwszy rzut oka wydawało się zaledwie stosem patyków i gałęzi. Po bliższym przyjrzeniu się można było dostrzec, że w istocie wzniesiono z nich coś pośredniego pomiędzy niewielkim szałasem i dużym drewnianym wigwamem, z dziurą w dachu, przez którą od czasu do czasu sączyła się smużka szarego dymu.
Człowiek w czerni od dwóch dni przyglądał się możliwie najuważniej stosowi patyków. Czynił to z daleka, ze szczytu Kopców, a czasem, kiedy odważył się zaryzykować, także z bliska. Wkrótce ustalił, że w chacie mieszka kobieta, mocno posunięta w latach. Nie miała żadnych towarzyszy i nie zajmowała się niczym szczególnym, poza zatrzymywaniem wszystkich samotnych podróżnych i pojazdów przejeżdżających przez Kanał i generalnym zabijaniem czasu.
Wyglądała na zupełnie nieszkodliwą, lecz Septimus nie na darmo pozostał jedynym żyjącym męskim potomkiem swej rodziny. Nie ufał pozorom i był pewien, że właśnie ta kobieta poderżnęła Primusowi gardło.
Zasady zemsty były proste: życie za życie. Nie określały, w jaki sposób należy je odebrać. Septimus z temperamentu był urodzonym trucicielem. Ostrza, ciosy i pułapki znakomicie spełniały swe zadanie, ale flakonik przejrzystego płynu, pozbawionego smaku i zapachu po zmieszaniu zjedzeniem — oto specjalność Septimusa.