Po Jeanie wystąpiła ona. Dyrektorka nawet nie czekała do końca jej prezentacji. Wyszła, wywołana przez sekretarkę do telefonu. W ten sposób wszyscy się dowiedzieli, że nie warto jej słuchać. Schylili się jak na komendę nad klawiaturami swoich laptopów i zajęli Internetem. W zasadzie mogła recytować wiersze lub opowiadać po polsku dowcipy – oni i tak nie zauważyliby tego. Tylko Belg, gdy już zakończyła swoją prezentację, stanął przed nią i z tym swoim rozbrajającym uśmiechem powiedział:
– Jest pani najbardziej uroczym inżynierem, jakiego znam. Nawet jeśli nie ma pani racji, to słuchałem tego, co pani mówiła, z zapartym tchem i z największą uwagą.
Kiedy sięgnęła do torby, aby pokazać mu swoje obliczenia, dodał:
– Czy mogłaby pani przekonać mnie o swoich racjach dzisiaj wieczorem w barze naszego hotelu? Powiedzmy około dwudziestej drugiej?
Zgodziła się bez wahania. Nawet nie próbowała niczego utrudniać żadnymi wymyślonymi na poczekaniu kłamstewkami o tym, jak bardzo zajęta jest wieczorem. Wszystko oficjalne, co można było robić wieczorami, już się odbyło. Pociąg do Warszawy miała jutro, około południa. Poza tym chciała być z Belgiem chociaż raz tak, aby nie było przy tym ich berlińskiej dyrektorki.
Teraz tutaj, w hotelowym barze, cieszyła się, że rano nie protestowała zbyt zapalczywie w sprawie tego projektu. Belg był naprawdę czarujący. Wyglądało na to, że często bywa w tym hotelu. Z barmanem rozmawiał po francusku – sieć hoteli Mercure, w których firma tradycyjnie rezerwowała im noclegi, należy do Francuzów, w związku z czym personel mówi po francusku – i wyglądało na to, że są zaprzyjaźnieni.
Teraz, gdy projekt przedłużono na następny rok, będzie miała okazję spotykać go znacznie częściej. Podobał się jej. Myślała o tym, patrząc na niego, gdy zamawiał następnego drinka. Kiedy barman podał im szklanki z płynami o niespotykanych pastelowych kolorach i egzotycznych francuskich nazwach, Belg zbliżył swoją twarz do jej.
– Już dawno nie zaczynałem niedzieli z kimś tak czarującym. Minęła północ. Mamy trzydziestego kwietnia – powiedział, po czym uderzył lekko swoją szklanką w jej dłoń i ustami delikatnie dotknął jej włosów.
To było elektryzujące. Już dawno nie czuła takiej ciekawości, co zdarzy się dalej. Czy ma pozwolić mu brać swoje włosy do ust? Czy ma prawo czuć taką ciekawość? Co tak naprawdę chciałaby, aby zdarzyło się dalej? Ona, żona przystojnego męża, którego zazdroszczą jej wszystkie koleżanki. Jak daleko mogłaby się posunąć, aby poczuć coś więcej niż tylko ten dawno zapomniany dreszcz, gdy mężczyzna znowu całuje jej włosy, zamykając przy tym oczy? Jej mąż od dawna nie całuje jej włosów i jest tak… tak potwornie przewidywalny.
Myślała o tym ostatnio bardzo często. W zasadzie z niepokojem. Nie, żeby wszystko spowszedniało. Nie aż tak. Ale zniknął ten napęd. Rozproszył się gdzieś w codzienności. Wszystko ostygło. Czasami tylko rozgrzewało się, na chwilę. W pierwszą noc po powrocie jej lub jego z jakiegoś dłuższego wyjazdu, po łzach i kłótni, którą postanowili zakończyć w łóżku, po alkoholu lub jakichś wonnych liściach palonych na przyjęciach, na urlopie w obcych łóżkach, na obcych podłogach, przy obcych ścianach lub w obcych samochodach.
To ciągle było. Powiedzmy, bywało. Ale bez tej dzikości. Tej mistycznej tantry z początku. Tego nienasycenia. Tego głodu, który powodował, że na samą tylko myśl o tym krew, szumiąc, odpływała w dół jak oszalała i pojawiała się, jak na zawołanie, wilgotność. Nie! Tego nie było już dawno. Ani po winie, ani po liściach, ani nawet na parkingu przy autostradzie, na który zjechał, gdy wracając pewnej nocy z jakiegoś przyjęcia i nie zważając na to, że jadą niesamowicie szybko, wepchnęła – tak jakoś ją naszło pod wpływem muzyki w radiu – głowę pod jego ręce na kierownicy i zaczęła rozpinać pasek jego spodni.
To pewnie przez tę dostępność. Wszystko było na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba było o nic zabiegać. Znało się każdy swój włosek, każdy możliwy zapach, każdy możliwy smak skóry i suchej, i wilgotnej. Znało się wszystkie zakamarki swoich ciał, słyszało wszystkie westchnienia, przewidywało wszystkie reakcje i uwierzyło się już dawno we wszystkie wyznania. Niektóre były od czasu do czasu powtarzane. Ale nie robiły już wrażenia. Należały po prostu do scenariusza.
Ostatnio wydawało jej się, że seks z nią ma dla jej męża nastrój -jak mogło jej to w ogóle przyjść do głowy?! – katolickiej mszy. Po prostu pójść, nad niczym się nie zastanawiać i znowu ma się spokój na cały tydzień.
Może tak jest u wszystkich? Czy można się dziko pożądać, gdy zna się od kilkunastu lat i gdy widziało się go, gdy krzyczy, wymiotuje, chrapie, siusia i zostawia brudną muszlę klozetową?
A może to nie jest aż takie ważne? Może potrzebne jest tylko na początku? Może nie najważniejsze jest chcieć iść z kimś do łóżka, ale chcieć wstać następnego dnia rano i zrobić sobie nawzajem herbatę?
– Czy zrobiłem coś złego? – To Jean wyrwał ją z zamyślenia.