Читаем S@motność w sieci полностью

Rumunka jest w Niemczech bez wizy i przyjechała tutaj w ciąży. Nawet w ciąży stała na ulicy. Teraz ma sześciomiesięczne dziecko. Dzisiejszego wieczoru przez te targi wszystkie koleżanki były „wystawione" i nie miała z kim go zostawić. Postanowiła, że weźmie je pod wiadukt. Już kiedyś latem też tak zrobiła. Mała spała, gdy wepchnęła wózek pod stromiznę i ukryła go za krzakami, które obrastają usypany z ziemi wał po obu stronach wiaduktu.

Nadjeżdżał samochód. Zbiegła szybko na chodnik i rozpięła futro. Srebrzysty mercedes zatrzymał się. Podeszła i przez otwartą szybę wsunęła głowę do środka, zamierzając negocjować cenę. W tym momencie zdarzyło się coś tak strasznego. Policjant w skórzanej kurtce ściszył głos i spojrzał na niego, jak gdyby pytając, czy on naprawdę chce to usłyszeć.

Nikt nie wie, dlaczego to się stało. Może wiaduktem przejeżdżała jakaś bardzo duża ciężarówka, która wprawiła całą konstrukcję w drgania. Może dziewczyna przez nieuwagę i pośpiech nie wcisnęła do końca hamulca kół wózka. Może dziecko poruszyło się w wózku zbyt gwałtownie. W każdym razie, gdy ona miała głowę w srebrnym mercedesie i umawiała się z klientem co do ceny, wózek z dzieckiem zaczął staczać się ze stromizny wiaduktu, przeciął chodnik i wjechał na autostradę. Dokładnie w tym momencie pod wiadukt wjeżdżał ten student swoją mazdą. Tam jest ograniczenie do 80 kilometrów na godzinę, ale kto go przestrzega. Szczególnie w nocy. Musiał zobaczyć w ostatniej chwili wózek wyjeżdżający zza stojącego mercedesa. Hamował. Próbował wyminąć. Wpadł w poślizg na marznącej wilgoci. Ten strażak mówił, że ciało studenta stopiło się w płomieniach z blachą karoserii, która pozostała po wypaleniu wnętrza mazdy. Dziewczynce w wózku nic się nie stało. Po studencie zostały spopielone resztki. Był jedynakiem. Rodzice kupili mu auto, gdy dostał się na uczelnię. Niecałe 20 lat. Jeszcze nie wiedzą. Mieszkają niedaleko. W Erlangen. Gdy skończy ten protokół, będzie musiał do nich pojechać i im to powiedzieć. Że ich syn umarł i że został po nim wtopiony ślad na wewnętrznej stronie karoserii i popiół z tego, co miał na sobie.

Do domu wrócił metrem. Zostawił skuter pod ścianą wiaduktu. Nie mógł zasnąć. Próbował bezskutecznie czytać. Nie potrafił się skoncentrować. Wyciągnął wino i włączył muzykę. Usiadł na podłodze przy łóżku w sypialni i pił z butelki. Myślał o rodzicach tego studenta. Chciałby im powiedzieć, że to można przeżyć. Chciałby im to powiedzieć, zanim zjawi się u nich ten policjant. Myślał i o nim, o policjancie w skórzanej kurtce. Wydał mu się nagle bohaterski i szlachetny. I myślał też o tej Rumunce. Czy można żyć z taką wiedzą i nie zwariować?

Obudził się rano na podłodze przy łóżku. Wstając, potrącił pustą butelkę. Rozbierał się po drodze do łazienki. Włączył najgłośniej, jak się tylko dało, radio wiszące przy oknie. Wszedł pod prysznic. Myślał o ostatniej nocy. Radio przypominało, że jest 30 stycznia 1996 roku, wtorek. Życie toczy się dalej. Jak gdyby nigdy nic. Znowu wyszły gazety i znowu są korki w tych samych miejscach na tych samych autostradach. Gdy Natalia odeszła, najbardziej nie mógł pogodzić się z tym, że następnego dnia życie toczyło się dalej. Jak gdyby nigdy nic. Wtedy też świat się nie zatrzymał. Nawet na najkrótszą chwilę. Znowu Bóg niczego nie zauważył…

Uważał to za wstydliwą słabość i niedołężność. Jak u jakiegoś schorowanego starca. Nie umiał po czymś takim jak to ostatniej nocy nie wpaść w depresję. Ze wszystkimi symptomami: smutkiem, lękiem, uciskiem w klatce piersiowej, ociężałością przechodzącą chwilami w odrętwienie, poczuciem bezsensu i nastrojem mszy za zmarłych. To było patologiczne i wiedział, że to resztki rozpaczy z jego własnej przeszłości. Tylko praca pomagała na to.

Zabrał rano z firmowej kuchni kilkanaście puszek coli i zamknął się w biurze, nie pokazując się nikomu na oczy. Programował. Chciał skończyć do południa ten fragment programu, który obiecał wysłać do Warszawy. Jego instytut współpracował z Uniwersytetem Warszawskim. To był jego pomysł, aby wciągnąć Warszawę do jednego z ich projektów. Dzięki temu wysyłał legalnie oprogramowanie, które kupowali w USA, także do Warszawy, wspólnie z nimi publikował, a także, co było dla niego szczególnie ważne, jeździł tam od czasu do czasu z wykładami. Odkąd zrobił habilitację w Polsce, zależało mu, aby nie przestać być obecnym, przynajmniej naukowo, w kraju, mimo że od kilkunastu lat pracował i mieszkał w Monachium.

Перейти на страницу:

Похожие книги