Obfitymi piersiami i pełnymi biodrami natura obdarza kobiety z rodziny Shangguan, mieszkającej w małej chińskiej wiosce, w prowincji Shandong. Od obfitych piersi i matczynego mleka uzależniony jest narrator powieści, długo wyczekiwany syn, brat ośmiu starszych sióstr. Losy rodziny ukazane są na tle wydarzeń historycznych, począwszy od Powstania Bokserów w 1900 roku, poprzez upadek dynastii Qing, inwazję japońską, walki Kuomintangu z komunistami, "rewolucję kulturalną", aż do reform gospodarczych. Na prowincji życie toczy się jednak obok wielkich przemian, rządzą tam najprostsze instynkty, a podstawową wartością jest przetrwanie.W powieści Obfite piersi, pełne biodra wszystko jest trochę oderwane od rzeczywistości, pełne makabrycznych zdarzeń i wynaturzonych postaci, ocierające się o magię – a jednocześnie opisane prostym, niezwykle obrazowym językiem, przesycone ironią i czarnym humorem. Zręczność stylistyczna i wybujała fantazja Mo Yana powodują, że lektura wciąga na długo – jest to jedna z tych książek, które czyta się zachłannie, mimo że ogłuszają, wyprowadzają z równowagi.
Современная русская и зарубежная проза18+Mo Yan
Obfite piersi, pełne biodra
Przełożyła Katarzyna Kulpa
Tytuł oryginału: Feng rufei tun
Copyright © 1996 by Mo Yan
First published in China as Feng rufei tun by Tso-chia ch'u-pan she.
English-language translation copyright © 2004 Howard Goldblatt.
Abridged version edited by Howard Goldblatt.
First published in English in the United States by Arcade Publishing, Inc., New York.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2007
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2007
Wydanie I
Warszawa 2007
Część pierwsza
1
Pastor Malloy leżał spokojnie na kangu [1]. Patrzył na piersi Maryi i pulchną twarzyczkę Dzieciątka, różowiejące w promieniach wschodzącego słońca. Zeszłej wiosny krople deszczu z przeciekającego dachu pozostawiły na olejnym obrazie żółtawe zacieki, nadając twarzom obojga obojętny wyraz. Na jasnym tle okna pająk snuł srebrną nić, kołysząc się w słabych podmuchach wiatru. Rankiem przynoszą szczęście, wieczorem fortunę, powiedziała kiedyś ta piękna kobieta o bladej twarzy na widok pająka. Ciekawe, cóż to za szczęście jest mi dziś przeznaczone? – zapytał w myślach pastor. Przez głowę przemknęły mu jakieś groteskowe wizje, których doświadczył wcześniej we śnie. Usłyszał stukot wozów, krzyk żurawi z dalekich mokradeł, niecierpliwe meczenie kozy. Wróble hałaśliwie obijały się o papierowe pokrycie okna, skrzeczały sroki na białych topolach wokół podwórza. Zapowiadał się całkiem szczęśliwy dzień [2]. Nagle jego umysł wypełniła jasność: ujrzał piękną kobietę w otoczeniu słonecznego blasku, dźwigającą ogromny brzuch… Jej wargi drżały nerwowo, jakby chciała coś powiedzieć. Była już w jedenastym miesiącu – lada moment nastąpi rozwiązanie. Pastor Malloy w mgnieniu oka pojął, co oznaczał ten pająk i skrzeczenie srok. Podniósł się żwawo i wstał z łóżka.
Z czarnym glinianym dzbanem w dłoni wyszedł na ulicę za kościołem i zobaczył ją, Shangguan Lü, żonę kowala Shangguana Fulu – nisko pochylona, z miotełką w ręku, zamiatała drogę. Serce podskoczyło mu z emocji, wargi zadrżały. O Boże, Boże wszechmogący… – wymamrotał. Zesztywniałym palcem uczynił znak krzyża na piersi i powoli cofnął się za róg, skąd w milczeniu obserwował wysoką, pulchną kobietę. W ciszy i skupieniu zmiatała wilgotny od porannej rosy pył, uważnie wybierając śmieci i odrzucając je na bok. Korpulentna kobieta poruszała się niezdarnie, lecz z wielkim wigorem; upleciona ze źdźbeł prosa miotełka w jej ręku wydawała się dziecinną zabawką. Wmiótłszy cały kurz na szufelkę, uklepała jej zawartość dużą dłonią i wyprostowała się.
Gdy weszła w zaułek prowadzący do jej domu, dobiegły ją jakieś hałasy. Odwróciła się i zobaczyła tłum kobiet wybiegających przez otwartą czarną bramę Szczęśliwej Rezydencji, siedziby najznaczniejszej szlacheckiej rodziny w okolicy. Kobiety były w łachmanach, ich twarze pokrywała sadza. Co się stało, że te damy o uróżowanych policzkach, na co dzień całe w jedwabiach, dziś przedstawiały tak nędzny widok? Z naprzeciwka nadjechał swoim nowiutkim pojazdem stary woźnica, zwany Sikorą. Kobiety pośpiesznie wtłoczyły się na powóz z ciemno-szmaragdowym baldachimem i gumowymi oponami, nie czekając, aż całkiem znieruchomieje. Woźnica przykucnął obok mokrego od rosy kamiennego lwa i zapalił w milczeniu fajkę. Nagle Sima Ting, starosta Szczęśliwej Rezydencji, wypadł przed bramę ze strzelbą – poruszał się zwinnie i szybko jak młodzieniec. Woźnica poderwał się i odwrócił w jego stronę. Sima Ting zabrał mu fajkę, pyknął głośno parę razy, po czym wzniósł oczy ku porannemu niebu o różanej barwie. Ziewnął szeroko.
– Jedź – rzucił. – Stań przy moście na Rzece Czarnej Wody i czekaj na mnie, niedługo się tam zjawię.
Woźnica chwycił lejce w jedną dłoń, drugą ujął bat i zawrócił wóz. Stłoczone w środku kobiety zatrajkotały nerwowo. Sikora strzelił z bata, konie ruszyły kłusem. Ostro zadźwięczały dzwonki u końskich szyj, żwawo obracające się koła wzbijały tumany kurzu.