Rozmach twórczej fantazji w dziedzinie techniki, podobnie jak wiara w świetlaną przyszłość i nieustanne doskonalenie się rozumnie zorganizowanej społeczności, znalazły potwierdzenie w sygnałach nadawanych z maleńkich księżyców. Cudownie szybkie spełnienie jednego marzenia z „Mgławicy Andromedy” budzi we mnie niejakie obawy, czy trafnie ukazałem w powieści historyczne perspektywy przyszłości. Już raz w czasie pisania zmieniłem tok akcji, starając się zbliżyć ją do naszych czasów. Początkowo bowiem wydawało mi się, że przemiany planety i jej życia na wielką skalę mogłyby się dokonać nie wcześniej niż po upływie trzech tysięcy lat. Podstawą moich obliczeń były dzieje ludzkości, ale nie wziąłem pod uwagę tego, że w ustroju komunistycznym, który uzbroi człowieka w potężne środki działania i stworzy gigantyczne możliwości rozwojowe, postęp techniczny będzie się odbywał o wiele szybciej.
Toteż pracując nad ostatecznym wykończeniem powieści, skróciłem okres dzielący nas od czasu akcji o całe tysiąclecie. Niemniej start sztucznych satelitów Ziemi sugeruje, że wypadki przedstawione w powieści mogłyby zachodzić nawet wcześniej. Z tego więc powodu wszystkie określenia dat w „Mgławicy Andromedy” zostały zmienione tak, by czytelnik sam mógł napełnić je treścią, zgodnie z własnym pojmowaniem i odczuciem czasu.
Właściwością swoistą powieści, może i nie od razu zauważalną dla czytelnika, jest jej nasycenie naukowymi pojęciami i słownictwem. Nie płynie to z niedopatrzenia czy z niechęci wyjaśniania skomplikowanych sformułowań. Wydawało mi się, że tylko w ten sposób można przekazać barwę rozmów i działań ludzi w czasach, których wiedza powinna głęboko wrosnąć we wszystkie pojęcia, wyobrażenia i język.
1. Gwiazda żelazna
W mglistym świetle pomieszczenia skale przyrządów wyglądały jak galeria portretów. Okrągłe miały wyraz chytrej przebiegłości, poprzeczno-owalne rozpływały się w bezczelnym samozadowoleniu, kwadratowe zastygły w tępej zarozumiałości. Migocące na ich przestrzeni światełka, niebieskie, pomarańczowe i zielone, potęgowały to wrażenie.
Przy wygiętym pulpicie stała młoda dziewczyna, pochylona w niewygodnej pozycji nad szeroką, purpurową tarczą zegarową. Pochłonięta pracą, zapomniała o stojącym obok foteliku. Czerwony refleks, padający na twarz postarzał ją nieco, czynił surowszą, kładł ostre cienie dokoła wydatnych warg i wydłużał odrobinę zadarty nos. Szerokie, ściągnięte brwi nabrały głębokiej czerni, nadając oczom ponury, fatalistyczny wyraz.
Wysoki ton grających liczników przerwało niezbyt głośne stuknięcie. Dziewczyna drgnęła i prostując zmęczone plecy, zarzuciła ręce na kark.
Z tyłu szczęknęły drzwi. Ukazał się początkowo duży cień, który niebawem przybrał postać mężczyzny o porywczych, a jednocześnie precyzyjnych ruchach. Zajaśniało złociste światło. W jego blasku gęste, ciemnorude włosy dziewczyny zapłonęły nagle, zalśniły oczy wpatrzone z miłością i trwogą we wchodzącą postać.
— Czyżby pan naprawdę nie spał? Sto godzin bez snu!…
— Zły przykład dla innych? — rzekł przybyły bez uśmiechu, ale wesoło.
W jego głosie brzmiały wysokie, metaliczne nuty, które jak nity spajały słowa.
— Wszyscy śpią — powiedziała nieśmiało dziewczyna — i… nie wiedzą o niczym — dodała półgłosem.
— Proszę mówić bez obawy. Towarzysze są pogrążeni we śnie, nas tylko dwoje czuwa teraz w kosmosie. A do Ziemi mamy pięćdziesiąt bilionów kilometrów, zaledwie półtora parseka!
— A anamezonu pozostało nie więcej niż na jeden przelot! — W okrzyku dziewczyny zabrzmiał jednocześnie zachwyt i zgroza.
Dwa szybkie gwałtowne kroki i oto szef trzydziestej siódmej wyprawy kosmicznej stanął przy purpurowej tarczy.
— Jesteśmy w piątym okrążeniu!
— Tak, weszliśmy w piąte. I… nic. — Dziewczyna rzuciła wymowne spojrzenie na megafon automatycznego odbiornika.
— Widzi więc pani, że nie bardzo można spać. Należałoby dokładnie przemyśleć wszystkie możliwości. Rozwiązanie powinno nastąpić przed ukończeniem piątego okrążenia.
— Ależ to jeszcze sto dziesięć godzin…
— Dobrze, prześpię się tu, w fotelu, kiedy minie działanie sporaminy. Zażyłem dawkę jeszcze ubiegłej doby.
Dziewczyna przez chwilę myślała o czymś w skupieniu, wreszcie odezwała się zdecydowanie:
— Może zmniejszymy promień okrążenia? A nuż ich nadajnik uległ uszkodzeniu?
— Niemożliwe! Zmniejszenie promienia bez redukcji szybkości grozi natychmiastową katastrofą statku. A zmniejszyć prędkość… i potem bez anamezonu… półtora parseka z prędkością starodawnych rakiet księżycowych? Dotarlibyśmy do naszego systemu słonecznego dopiero po upływie stu tysięcy lat.
— Rozumiem. A przecież tamci nie mogli…
— Nie mogli. W dawnych czasach ludzie mogli zaniedbywać się w pracy, mogli się oszukiwać nawzajem czy okłamywać samych siebie. Ale nie dziś!
— Nie o to chodzi — w ostrym tonie dziewczęcej odpowiedzi brzmiała wyraźnie uraza. — Chciałam tylko powiedzieć, że być może, „Algrab” także nas szuka i w tym celu zboczył z kursu.