Читаем Maszeńka полностью

Gornocwietow bez marynarki, w nieświeżej jedwabnej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem siedział na krawędzi łóżka, strojąc Bóg wie skąd zdobytą gitarę. Kolin przez ten czas krzątał się, nalewał wódkę, likier, blade reńskie wino, jego grube biodra kołysały się śmiesznie, choć gdy Kolin szedł, jego szczupły tors opięty granatową marynareczką pozostawał nieruchomy.

– Dlaczego pan nic nie pije? – wypowiedział konwencjonalną przyganę odymając usta i podniósł na Ganina pełne czułości oczy.

– Przecież piję! – odparł Ganin, sadowiąc się na parapecie i biorąc z drżącej dłoni tancerza lekki, chłodny kieliszek. Opróżniwszy go jednym haustem, powiódł wzrokiem po siedzących przy stole. Wszyscy milczeli. Nawet Ałfierow zbyt był przejęty tym, że już za osiem czy dziewięć godzin przyjedzie jego żona, i nie paplał jak zwykle.

– Gitara już nastrojona – oznajmił Gornocwietow, pokręciwszy kołkiem na gryfie i szczypnąwszy strunę. Zagrał i od razu zgłuszył dłonią nosowy pobrzęk.

– Panowie, czemu nie śpiewacie? Na cześć Klary. Proszę bardzo. “Niczym wonny kwiatuszek…"

Znów zaczął grać, założywszy nogę na nogę i skłoniwszy na bok głowę.

Ałfierow, wyszczerzając zęby w uśmiechu skierowanym do Klary, uniósł z udawaną brawurą kieliszek, gwałtownie odchylił się do tyłu na krześle – o mało przy tym nie upadł, był to bowiem kręcony taboret bez oparcia – a potem zaśpiewał fałszywym, przymilnym tenorkiem, ale nikt mu nie zawtórował.

Gornocwietow poskubał struny i zamilkł. Wszyscy poczuli się niezręcznie.

– Też mi śpiewacy… – ponuro stęknął Podtiagin, opierając się łokciami o stół i kiwając wspartą na dłoniach głową. Było mu niedobrze: myśl o zgubionym paszporcie mieszała się z uczuciem uciążliwej duszności w piersiach.

– Nie powinienem pić alkoholu, ot co – dodał ponuro.

– Mówiłam to panu – cicho powiedziała Klara. - Pan, panie Antoni, jest jak nowo narodzone dziecko.

– Cóż to, nikt nie je i nie pije… – zakołysał biodrami Kolin, drepcząc dokoła stołu. Zaczął napełniać puste kieliszki. Wszyscy milczeli. Było oczywiste, że wieczorek się nie udał.

Ganin, który cały czas siedział na parapecie z lekkim zamyślonym uśmiechem w kącikach ciemnych warg i patrzył na fioletowe rozbłyski stołu, na dziwacznie oświetlone twarze, zeskoczył nagle na podłogę i roześmiał się wesoło.

– Niech mi pan nie żałuje i naleje, Kolin – powiedział podchodząc do stołu. – Ałfierowowi trzeba nalać więcej. Jutro odmieni się życie. Jutro mnie tu nie będzie. No proszę, do dna. Pani Klaro, niech pani nie patrzy na mnie oczyma zranionej łani. Niech jej pan naleje likieru. Panie Antoni, i pan niech się rozweseli; nie ma sensu myśleć o paszporcie. Dostanie pan inny, jeszcze lepszy niż tamten. Niech pan nam powie wiersz czy co. A propos…

– Czy mogę prosić o tę pustą flaszkę? – powiedział naraz Ałfierow i pożądliwy płomyczek zaświecił w jego rozradowanych, wzruszonych oczach.

– A propos – powtórzył Ganin, podchodząc od tyłu do starca i kładąc mu rękę na uległym ramieniu. – Pamiętam pewien pański wiersz. Skraj lasu… księżyc… tak tam, zdaje się, było?…

Podtiagin zwrócił ku niemu twarz i uśmiechnął się nieskwapliwie:

– Wyczytał pan pewno w kalendarzu? Bardzo mnie lubili drukować po kalendarzach. Po drugiej stronie kartki, nad Jadłospisem na dziś…

– Panowie, panowie, co on chce zrobić! – krzyknął nagle Kolin, wskazując na Ałfierowa, który otwarłszy na oścież okno, podniósł nagle do góry flaszkę, celując w granatową noc.

– A niech tam – roześmiał się Ganin. – Niech sobie szaleje…

Bródka Ałfierowa lśniła, ostro rysowała się grdyka, rzadkie włosy na ciemieniu rozwiewał wiatr. Wziąwszy szeroki rozmach znieruchomiał, a potem ceremonialnie postawił flaszkę na podłodze.

Tancerze zaśmiewali się.

Ałfierow usiadł obok Gornocwietowa, odebrał mu gitarę, spróbował coś zagrać. Wódka podziałała na niego bardzo szybko.

– Klarunia jest taka poważna – z trudnością mówił Podtiagin. – Takie panny pisywały kiedyś do mnie wzniosłe listy. A teraz ona nie chce na mnie nawet spojrzeć.

– Niech pan więcej nie pije. Bardzo proszę – powiedziała Klara i pomyślała, że jeszcze nigdy w życiu nie było jej tak smutno.

Podtiagin zdobył się na uśmieszek i poklepał Ganina po rękawie:

– A oto przyszły zbawca Rosji. Niech pan coś opowie, Lowuszka. Gdzie się pan obracał, jak pan wojował?

– Czy to potrzebne? – dobrodusznie skrzywił się Ganin.

– A jednak. Jakoś mi, wie pan, ciężko. Kiedy pan wyjechał z Rosji?

– Kiedy? Hej, Kolin. Tego słodkiego proszę. Nie, nie dla mnie – dla Ałfierowa. Tak. Niech pan zmiesza.

<p>15</p>
Перейти на страницу:

Похожие книги

Отверженные
Отверженные

Великий французский писатель Виктор Гюго — один из самых ярких представителей прогрессивно-романтической литературы XIX века. Вот уже более ста лет во всем мире зачитываются его блестящими романами, со сцен театров не сходят его драмы. В данном томе представлен один из лучших романов Гюго — «Отверженные». Это громадная эпопея, представляющая целую энциклопедию французской жизни начала XIX века. Сюжет романа чрезвычайно увлекателен, судьбы его героев удивительно связаны между собой неожиданными и таинственными узами. Его основная идея — это путь от зла к добру, моральное совершенствование как средство преобразования жизни.Перевод под редакцией Анатолия Корнелиевича Виноградова (1931).

Виктор Гюго , Вячеслав Александрович Егоров , Джордж Оливер Смит , Лаванда Риз , Марина Колесова , Оксана Сергеевна Головина

Проза / Классическая проза / Классическая проза ХIX века / Историческая литература / Образование и наука