- Ona ma rację, panie. Nie ma pośpiechu. Pozwólmy, by skończył się dzień i minęła noc. Jutro, jeśli zechcesz, pojadę się czegoś dowiedzieć zaraz po otwarciu bram. Możesz mi dać list dla Lorenza... Zawsze jesteś taki cierpliwy. Zupełnie cię nie poznaję, panie.
Lekarz wzruszył ramionami i przesunął po twarzy lekko drżącą ręką. Podszedł do skórzanej torby, którą niedawno spakował, i oparł się o nią, jakby chciał zaczerpnąć z niej nowych sił. Później odwróciwszy się spojrzał na stojącą przy drzwiach Leonardę, milczącą i nieruchomą jak posąg.
- Co radzisz, pani Leonardo? - spytał po francusku.
- Nie sądziłam, że moje zdanie ma dla ciebie znaczenie.
Przypuszczam, że od rana oczekiwałeś jakiegoś wydarzenia... mogącego zmusić cię do wyjazdu. Bo czemu służyłby ten kufer, torba, ciągłe pakowanie?
- Powinienem był wiedzieć, że żaden tego typu szczegół nie umknie uwagi dobrej pani domu - powiedział z uśmiechem. -To prawda: od rana spodziewam się czegoś, ale nie umiałbym powiedzieć czego. Wydaje mi się, że zbliża się chwila, gdy trzeba będzie opuścić ten dom.
- A więc niech to się stanie przynajmniej bez przymusu! Posłuchaj rady Estebana! Kilka godzin mniej czy więcej niczego nie zmieni...
Demetrios skinął głową i nic nie mówiąc opuścił pokój. Fiora poszła za nim. Jedno za drugim bez słowa weszli na szczyt wieży. Młoda kobieta usiłowała nadal zrozumieć, dlaczego przed chwilą tak gwałtownie przeciwstawiła się wyjazdowi Greka. Wiedziała tak jasno, jakby wykrzyczał jej to jakiś tajemniczy głos, że jeśli Demetrios pojedzie do Florencji, nie wróci żywy. Myśl o utracie tego ostatniego przyjaciela, który aby jej pomóc posunął się aż do zabójstwa, była jej nieznośna. Ten dziwny i ciekawy człowiek, którego kiedyś się bała, stał się teraz bardzo bliski. Nie czuła do niego głębokiej czułości, jaką darzyła ojca, ani palącej miłości, którą wzbudził w niej Filip, uczucia żarzącego się jeszcze w popiele. Nie żywiła też do niego przywiązania, jak wobec starej Leonardy czy Khatoun, ani radosnej przyjaźni łączącej ją z Chiarą Albizzi. Było to uczucie, na które składała się wdzięczność, przyjaźń i nieco bojażliwy szacunek zastrzeżony niegdyś dla nauczycieli, otwierających jej umysł na kulturę i piękno. Reasumując, było to uczucie trwałe i mocne. Czyż zresztą nie byli związani zawartym braterstwem krwi?... Kiedy dotarli na szczyt wieży, Fiora podeszła do Demetriosa opierającego się, jak to miał w zwyczaju, o blanki, i położyła dłoń na jego ręce.
- Ani ty, ani ja nie mamy już rodziny - powiedziała łagodnie.
- Ty masz męża...
- Nie. To był tylko sen, który mi się przyśnił i obrócił się w kpinę. Chcę go odnaleźć, aby zapłacił za moje cierpienie i swoją pogardę. Wziął ode mnie wszystko, nie dając nic oprócz nazwiska, którego nie będę nigdy nosić. Ty mnie uratowałeś, a nawet za cenę własnego bezpieczeństwa wziąłeś na siebie sprawę mojej zemsty. Ponieważ zmieszaliśmy naszą krew, chciałabym, żebyś widział we mnie... córkę.
- Wnuczkę! Mógłbym być twoim dziadkiem. Fioro. Nie wiemy, co przyniesie przyszłość...
- Nawet ty?
- Nawet ja! Zasłona przyszłości nie zawsze się podnosi, a ruch gwiazd pomija wiele szczegółów. Może lepiej byłoby nie dać się złapać w pułapkę uczucia? Moglibyśmy cierpieć z tego powodu. Sprzymierzyliśmy się, by zostać towarzyszami walki: spróbujmy się tym zadowolić, ale będę czuwać nad tobą... jak dziadek. Nigdy nie zapomnę tego, co ofiarowałaś mi dzisiaj: pierwszej chwili radości od śmierci Teodozjusza...
Teraz on wziął rękę Fiory i złożył na niej lekki pocałunek, po czym wsunął rękę pod swoje ramię.
- Pora na posiłek. Zejdźmy, by oszczędzić Estebanowi wspinania się po nas tutaj.
Pod koniec dnia ponownie weszli na więżę. Ich uwagę zwrócił dziwny zgiełk, dobiegający ze skrytego za obłokami miejskiego kurzu. Coś wzburzyło pobudliwych florentczyków, zawsze łatwo poddających się emocjom. Nie były to zamieszki, gdyż Vacca, wielki dzwon Signorii, służący wyłącznie do bicia na alarm, milczał. Nagle rozległy się trąbki i Demetrios wychylił się osłaniając oczy dłonią.
- Spójrz! Słońce jeszcze nie zaszło, a tymczasem zamykają bramy...
Była to prawda. Nawet z dużej odległości dolatywał odgłos spuszczanych krat i zgrzytanie podnoszonych mostów zwodzonych. Powietrze było przejrzyste i Demetrios, obdarzony sokolim wzrokiem, spostrzegł nawet te działania. Miasto zamykało się wcześniej niż zazwyczaj, Zdawało mu się nawet, że na murach jest więcej żołnierzy...
-Czyżby zbliżał się jakiś wróg? - spytała Fiora.
- Gdyby tak było, dzwon wzywałby do broni. Nie, coś się dzieje w mieście. Chodzi o uniknięcie rozszerzania się zamieszek na okolice... Ale spójrz! Tam coś się pali...
Istotnie, gdzieś w mieście, w okolicy rzeki, pojawił się slup gęstego, czarnego dymu, przeszywanego czerwonymi błyskami...
- Mój Boże! - jęknęła Fiora. - To szaleństwo rozpalać ogień w mieście, gdzie jest tyle drewnianych domów! Zdaje się, że to gdzieś niedaleko nas...